Saturday, October 25, 2014

The more I get, the more I want!

Dzisiaj krótki post, bo chciałam się tylko pochwalić ;-)!

Tytuł notki to fragmencik z piosenki Ne-Yo pt. Closer. Nic tu nie jest przypadkowe, więc śpieszę z wyjaśnieniami! Otóż, przedwczoraj razem z Nathanem pojechaliśmy na koncert Ne-Yo, który odbywał się w Atlancie. BYŁO SUPER!!!! Przed koncertem mieliśmy spotkanie z nim, więc miałam okazję na chwilkę rozmowy i zdjęcie. Taka byłam podekscytowana! Ne-Yo zdziwił się, jak usłyszał moje imię, bo przedstawiłam się jako Agnieszka, a nie Aga. Oczywiście musiałam przeliterować, po czym on próbował powtórzyć to parę razy, a na koniec powiedział: it was nice to meet you, Agnieszka! Później w czasie koncertu rzucił swój ręcznik prosto w moje dłonie i możecie się śmiać ze mnie, jeśli chcecie, ale ja się jaram ;D. Mega pozytywna energia ze sceny. Ne-Yo szalał i pot się lał z niego jak wodospad, co nie było jakoś bardzo dziwne jakby wziąć pod uwagę to, jak był ubrany. Jego głos na żywo brzmi tak, jak na płytkach, więc to też wielki plus, bo przynajmniej człowiek wie, że nie jest oszukiwany. Polecam!
Poniżej foteczki!

:-)))

Fotka z instragramu Ne-Yo.
I kilka, które my zrobiliśmy...


Pamiątki!


A co poza tym tak na szybko...
Wszystko w porządku. Nathan pojechał dzisiaj z Alicią na łódki, a ja zostałam w domu i za moment lecę na Skype, bo umówiłam się z Magdą. Nikt nie powiedział, że jak się jest tysiące kilometrów od siebie, to nie można napić się razem wina!

Jak pewnie wszyscy już zauważyli, zmieniłam nieco wygląda na moim blogu. Mam nadzieję, że Wam się podoba! To, co się nieco zmieniło to pasek menu. Teraz jest jedna zakładka pt. wszystko o byciu au pair, w której znajdziecie moją historię ze wszystkimi szczegółami oraz moje odpowiedzi na pytania, które mi zadajecie. Dodałam zakładkę o dzieciach/about children, w której jest spis postów pisanych przeze mnie i Nathana. Po prawej stronie macie ikonki portali społecznościowych, w których jestem. Zakładka kontakt zniknęła, a zamiast niej pojawiła się ikonka z kopertą, na którą możecie kliknąć, gdy chcecie zobaczyć mój adres e-mail. Zmieniłam też nieco seksję popularne, gdzie pokazują się najbardziej popularne posty na moim blogu w taki sposób, że teraz nie ma już skrótu owych postów, więc nie ma aż takiego bałaganu. Statystyka poleciała na sam dół. To chyba tyle ze zmian :-).
Jak coś, to odpisałam na wszystkie komentarze pod poprzednimi postami.

Do następnego!
Aga

Friday, October 17, 2014

Gdy dzieci nie chca jesc... // When children don't want to eat...

Tak, oczywisćie nie musicie zgadzać się z tym, co przeczytacie za moment. Chętnie poczytam Wasze sposoby na radzenie sobie z tzw. "niejadkami", wątpliwości co do poniższego tekstu, pytania, itp., więc czujcie się zaproszeni do komentowania! Chciałam tylko zaznaczyć, że pisanie, byśmy "wyluzowali", nic nie da, a jeśli już naprawdę chcielibyście, byśmy nie brali wszystkiego tak na poważnie, to proszę, byście podali jakieś powody, dlaczego i co dokładnie Wam przeszkadza, czy cokolwiek innego, co pomogłoby mi ustosunkować się jakoś do Waszego zdania. Ciężko jest mi bowiem odpowiadać na komentarze, w których nie ma nic poza zwykłym "wrzućcie na luz", bo naprawdę nie wiem, o co dokładnie chodzi, a nie chcę zgadywać.

***



________________________



Jedz to teraz!
Jedz szybciej, bo wystygnie!
Musisz to zjeść!
Nie ma znaczenia, że nie jesteś głodny!
Zjedz mięso przynajmniej!
Jeśli nie zjesz, nie pójdziesz się bawić!
Jesteś za wolny!
Nie pójdziesz nigdzie, póki tego nie zjesz!
Dużo czasu spędziłam gotując, więc jedz!
Nie denerwuj mnie!

Słyszeliście kiedykolwiek tego typu rzeczy? Tak, ja też.
Kiedy byłam dzieckiem, nie mogłam wybrać, co bym zjadła, a co bym zostawiła. Miałam przygotowane wcześniej posiłki i nikt nie pytał, na co miałam ochotę. Moja babcia myślała co, jej zdaniem, ja i moja siostra zjadłybyśmy i po prostu dawała nam talerze i mówiła, że mamy jeść. Bez żadnego pytania, co chciałyśmy, bez pytania czy byłyśmy głodne. Był to czas na jedzenie i tylko to się liczyło.
Pamiętam ten moment, kiedy siedziałąm przy stole i miałam talerz z wątróbką na nim. Naprawdę nie chciałąm tego zjeść, bo nie lubiłam (spróbowałam wcześniej) i ten zapach był okropny dla mnie. Powtarzałam, jak bardzo nie chciałam i jak bardzo nie lubiłam tego, ale moja babcia nie chciała słuchać i powtarzała tylko, że nie pójdę się bawić, dopóki nie zjem tej obrzydliwej potrawy. Powiedziała, że potrzebuję mięsa, by rosnąć (nawiasem mówiąc, organizm człowieka nie potrzebuje w ogóle mięsa zwierząt, by rozwijać się prawidłowo, ale to jest temat na inny post) no i potrzebowałam jedzenia ogólnie. Zaczęłam płakać, a ona się zezłościła. Nie pamiętam, jak się to skończyło. Ale co wiem, to fakt, że wśród tych wszystkich wspomnień w mojego dzieciństwa, to jedno jest jednym z kilku, które pamiętam niesamowicie dobrze i mogę opowiedzieć wszystko - moją twarz, ciuchy, co ona miała na sobie, gdzie byłyśmy, jak to miejsce wyglądało... To o czymś świadczy.


Kiedy ludzie mówią "mooje dziecko nie je wystarczająco!", pierwszą rzeczą, jaką dobrze byłoby zrobić, byłoby rozważenie różnych aspektów, a nie skupianiu się tylko na problemie, jaki rodzic ma, że jego dziecko nie chce jeść. Poniżej znajdziecie kilka możliwych sposobów i możecie być zdziwieni, jakie to jest łatwe...

Dorośli z łatwością wybierają jedzenie dla siebie. Idą do sklepu, wybierają produkty, gotują, próbują i później jedzą, jeśli smakuje im to, co ugotowali, gdy są głodni. Dzieci nie mają takiej mocy, co jest nie fair, ale jest to oczywiście normalne, bo przecież 5-letni chłopiec nie ugotuje sobie zupy. Problem, jaki tu widzę to fakt, że one nie mają nawet szansy, by podzielić się swoją opinią dotyczącą posiłków, nie mają szansy, by powiedzieć czy są głodne, czy nie.

Wiemy, kiedy jesteśmy głodni, a kiedy jesteśmy pełni. Dzieci to też ludzie, co oznacza, że czują, kiedy potrzebują zjeść (nie ma więc potrzeby układania rozkładu z dokładnymi godzinami posiłków i oczekiwania dzieci do jedzenia o godzinach, o których rodzic zdecydował) lub kiedy nie chcą i ile chcą. Mają mniejsze ciała niż dorośli i nie mają miejsca na dużo. Co więcej, ich organizmy nie potrzebują tyle energii, ile organizm dorosłego człowieka, więc oczekiwanie, że zjedzą taką porcję, jaką ich rodzice lub zaledwie troszkę mniejszą jest jak oczekiwanie, że rodzice zjedzą tyle, ile jedzą tygrysy. Wiecie, jak to jest, niektórzy ludzie zjedzą jedną kanapkę i nie mogą się po niej ruszyć, a inni potrzebują trzech, by nie czuć więcej głodu. Dobrym pomysłem byłoby zapytanie dzieci, ile chcą zjeść i uszanowanie tego, jeśli powiedzą, że nie chcą nic lub tylko ogórki.

Ludzie mówią, że dzieci "nie mają apetytu" i jest to początek panikowania, że coś złego się stanie, że dziecko będzie za chude, chore, itd., i wtedy mówią wszystkie te rzeczy do tego dziecka, które czuje się dobrze i nie ma pojęcia, o czym oni mówią. Jest to bardzo mylące w sytuacji, kiedy czujecie się dobrze, a ktoś Wam opowiada o możliwych chorobach w tym samym czasie. Nic złego się nie stanie, jeśli dziecko nie zje dwóch posiłków, ale musi pić, by się nie odwodnić. Poza tym, jeśli podajesz dziecku przekąski między głównymi posiłkami, to czasami niektóre z nich mają wystarczająco kcal, by traktować je jako normalne posiłki! Czasami nawet sok bananowy z różnymi innymi dodatkami  może mieć wystarczająco kcal i zapełnić żołądek 2-letniej dziewczynki w takim samym stopniu, w jakim ziemniaki, stek i sałatka zapełniają Wasz. I wtedy nie powinno być żadnych niespodzianek, gdy to samo dziecko powie: "Nie jestem głodna."

Nie mówię oczywiście, że nie powinniście się martwić. Przypuszczam, że to normalna rzecz martwić się o swoje dziecko i każdy reaguje w inny sposób. Ale są dwie podstawowe różnice, które znalazłam:
1. martwienie się to nie panikowanie, przynajmniej nie na początku (szczególnie w sytuacji, gdy nic złego się nie dzieje), ale wydaje mi się, że większość ludzi panikuje od razu na początku;
2. martwienie się to nie bycie wściekłym i straszenie dziecka ("nie pójdziesz się bawić, dopóki nie zjesz!").

Ważne jest, by znaleźć odpowiedni sposób radzenia sobie z uczuciem zmartwienia, jeśli takowe macie. Zmuszanie dziecka do jedzenia (i zazwyczaj używanie tych wyrażeń, które dodałam na początku) to zwyczajne krzywdzenie ich. Po tego typu rzeczach zaczną one kojarzyć posiłki z karami, stresem, smutkiem, a nie z czymś przyjemnym, czym jedzenie powinno być. I dopiero wtedy problem z jedzeniem pojawi się, bo dzieci nie będą nawet chciały przyjść do stołu, gdyż będą wiedziały, co je czeka. Sęk w tym, by być szczerym i czuć się komfortowo rozmawiając o swoich własnych uczuciach, jakie pojawiają się, gdy dziecko nie chce jeść. Bardzo ważne jest to, co jest między rodzicem, a dzieckiem, bo jeśli nie ufacie sobie nawzajem, to nic nie zadziała.

Zaburzenia odżywiania nie występują w naturze. Wierzę, że jeśli dzieci byłyby pozostawione trochę bardziej same sobie, poczułyby głód skierowany do tego typu jedzenia, które najbardziej sprzyja ich zdrowemu rozwojowi, preferując zdrowe i odmawiając sobie niezdrowego (np. Alicia, która w menu ma do wyboru dziesiątki naleśników, pancakesów, lodów i innych pysznych słodkości, w 90% przypadków wybiera rybę, brokóły i owoce). Czasami mogą spożywać dużo jednego rodzaju jedzenia, unikając innych rzeczy, ale z biegiem czasu optymalny balans zostanie osiągnięty. Kluczem jest tutaj pozostawienie ich z ich własnymi odczuciami - bez żadnych zakłóceń.

Podczas Waszego następnego posiłku, rozważcie wszelkie interakcje pomiędzy dzieckiem, a innymi przy stole. Czy ktoś oferuje dziecku jedzenie zanim ono sprawdzi, co jest na stole i wybierze to, co jest najlepsze dla niego? Czy ktokolwiek patrzy na talerz dziecka z ledwo co powstrzymanym niepokojem? Czy dziecko czuje się wolne do wyboru lub do nie wybierania jedzenia? Czy istnieje jakieś zagrożenie, głośno wyrażone lub ukryte, że dziecko nie dostanie deseru, jeśli nie zje posiłku? Jeśli tak, co stanowi "wystarczająco" jedzenia i jaki jego rodzaj jest odpowiedni? Kto to ustala? Czy dziecko może odejść od stołu, kiedy chce i jednocześnie wstrzymać się od posiłku? Lub może jest ono trzymane na krześle z cichą pogróżką? Czy dziecko jest traktowane w jakiś inny sposób, niż dorośli również obecni przy stole? Czy ktokolwiek dotyka talerz dziecka, sztućców lub próbuje przeorganizować jedzenie? Czy oczekuje się dziecko do wyboru własnego jedzenia? Czy słodkie rzeczy przechowywane są poza jego zasięgiem?

Kiedy dziecko ma pełną kontrolę nad swoją własną dietą, zapewne pojawią się problemy dla innych. Jeśli możesz rozwiązać owe problemy bez narażenia ich dopiero co oznalezionej własnej autonomii (nauczenia się, jak to wszystko działa), każdy wygra. Rodzic może martwić się, gdy widzi, jak jego dziecko je tylko czekoladę na obiad. Jeśli szczere wyrażenie swoich obaw będzie brzmiało mniej więcej tak: "Billy, kiedy nie jesz nic poza czekoladą, martwię się, że będzie cię bolał brzuch/zepsują ci się zęby/stracisz zainteresowanie prawdziwym jedzeniem/przybierzesz na wadze i wtedy będę musieć zabrać się do lekarza/dentysty/kupić nowe ciuchy." Kiedy wyrazisz swoje problemy, poczujesz się lepiej, gdy zostaną one przyjęte przez drugą stronę. Powiedz swojemu dziecku, że chcesz, by powtórzyło to, co właśnie powiedziałeś używając ich własnych słów, po czym możesz być spokojniejszy ze świadomością, że dziecko przyjęło i rozważyło Twoje obawy. Jeśli nie chcą powtórzyć tego, co usłyszały, wyraź kontynuację swoich obaw. Nie ma tu nic więcej, co może być zrobione w tej sytuacji. Można zastanowić się, jak często i jak dobrze Ty powtarzasz to, co dziecko mówi o swoich uczuciach. Kontynuujcie ten zwyczaj słuchania siebie nawzajem w taki sposób. Będzie się to odbywało o wiele łatwiej, gdy dziecko zrozumie, że to jest wzajemne i że rodzic robi dla niego to samo, o co prosi oraz że jest to po Twojej stronie, byś poradził sobie ze swoimi problemami, ufając jednocześnie jego zdolności do słuchania tego, co mówi jego organizm. Wyjaśnij dziecku, że decyzja do zmiany jego zachowania należy do niego, a Ty chcesz być wysłuchany. Twojego dziecka nie muszą obchodzić Twoje wątpliwości. Tylko wtedy, gdy ufają (i to na pewno będzie przetestowane), że są naprawdę wolne, by nie przejmować się problemami rodzica, zaczną się nimi interesować. To jest ten związek między rodzicem, a dzieckiem, który jest bardzo rzadki, a tak bardzo satysfakcjonujący.


W kilku słowach - władza, manipulacja i brak zaufania, uważane za wielu jako niezbędne narzędzie w byciu rodzicem, w rzeczywistości są odpowiedzialne za psucie zdolności dziecka do zaspokajania własnych potrzeb w sposób efektowny. Nie tylko dziecko jest poszkodowane, ale prawdziwa miłość nie może istnieć w takim środowisku.


Do następnego!
Aga & Nathan

When children don't want to eat... // Gdy dzieci nie chca jesc...

_______________________



Eat this now!
Eat faster because it'll be cold!
You have to eat!
Doesn't matter you're not hungry!
Eat this meat, at least!
If you don't eat, you won't go play!
You're too slow!
You won't go until you eat this!
I spent a lot of time cooking so eat!
Don't make me angry!

Have you ever heard things like that? Yes, me too.
When I was a kid, I couldn't choose what I'd eat and what I'd leave. I had already prepared meals and nobody asked me what I was in a mood for. My grandmother was thinking about what, in their opinion, my sister and I wanted and she just gave us plates and told us to eat. Without asking what we wanted, without asking if we were even hungry. It was the time to eat and that all what mattered.
I remember this moment when I was sitting on the table and I had this plate with a liver on it. I really didn't want to eat this because I didn't like it (I tried before) and the smell was horrible to me. I was repeating how much I didn't want, how much I didn't like it but my grandmother didn't want to listen and she kept repeating that I wouldn't go play with my friends if I didn't eat that terrible thing. She said I needed meat to grow (by the way, this is not true because a human body doesn't need meat to grow healthy but this is something for another post) and I needed food in general. I cried and she got angry. I don't remember how it ended. But what I know is that from all these different memories from my childhood, this is one of just few that I remember very clearly and I can describe everything - my face, what I was wearing, what my grandmother was wearing, where we were, what the place looked like... It means something.


When people say "my kid doesn't eat enough!", the very first thing to do is to think a little bit more about different aspects, not focusing only on the problem you have that your child doesn't want to eat. Below you'll find some possible reason and some of you may be surprised how easy it can be...

Adults can easily choose their food. They go to a grocery store, they choose things carefully, they cook, they taste and they eat if they like what they cooked whenever they're hungry. Children don't have any of that power what is not fair but is obviously a normal thing because a 5 year-old boy won't cook soup. The problem that I see there is that they're not even given a chance to share their opinion about meals, they're not even given a chance to say if they're hungry or not.

Human body is amazing because of million different aspects. One of them is that we know when we need food and when we're full. Children are humans too which means they feel when they need to eat (so there's no need to put a schedule with exact time of eating and to expect them to do it on time that you decided about) or when they don't and how much they need. They have smaller bodies than adults and they don't have room for that much, also their bodies don't need as much energy as adults' bodies so expecting them to eat the same portions or just a little smaller is like expecting parents to eat as much meat as tigers' eat. You know what it's like, some people eat one sandwich and they can't move afterwards but other ones need three sandwiches to not feel hunger anymore. It'd be a good idea to ask them how much they want and respect it if they say they don't want anything or they want maybe only cucumbers.

People say their child "doesn't have an appetite" and it's a start of panicking that something bad will happen, that the child is too thin, is sick and so on, and then they tell all those things to that child who feels just fine and has no idea what they're talking about. It's very confusing to feel well and to hear about possible illnesses at the same time. Nothing will happen to them if they don't eat two meals but they need to drink so they won't be dehydrated. Also, if you give your child snacks between meals, then sometimes some of them has enough kcal to treat them like normal meals! Sometimes even a banana juice with some other things in it might have enough kcal and fill that 2 year-old girl's stomach as well as potatoes, steak and some salad fill you. And then there shouldn't be any surprises after the same kid says: "I'm not hungry."

Of course, I'm not saying you shouldn't be worried. This is a normal thing, I guess, to worry about your children and everybody reacts in their own ways. But there are two main differences I found:
1. worrying is not panicking, at least not at the beginning (especially when nothing bad is happening), but it seems to me like most of the people get to panic at the first place;
2. worrying is not getting angry and threat your children ("you won't go play until you eat everything!").

It's important to find a right way to deal with the feeling of worry if you have one. Forcing children to eat (and usually using those phrases that I put at the beginning) is simply hurting them. After things like that they'll associate meals with punishment, stress, sadness, not with something pleasant what eating should be, and then the problem with meals will actually appear because they won't want to even come to the table as they'll know what to expect. The thing is to be honest and to feel comfortable to talk about your own feelings that you have when your child doesn't eat. Very important is what is between you and your children because if you don't trust each other, then nothing will work.

Eating disorders are not found in nature. I believe that if left to their own devices, children will feel a hunger for those foods best suited to their continued growth, favoring what is healthy and refusing what is unhealthy (for example, Alicia who has menu with pancakes, ice-cream and all these sweet and delicious things and she orders fish, broccoli and fruit). At times they may consume a lot of one food while abstaining from other kinds, but over time an optimal  balance will be reached. The key here is that they be left to their own device--without interference.

During your next meal, consider all of the interactions between the child and others at the table. Does someone offer them food before they can survey the table and select what seems best to them? Does anyone look at the child or their plate with barely restrained anxiety? Does the child feel free to select and to not select any foods? Is there a threat, spoken or unspoken, that dessert will be withheld if other food isn't eaten? If so, what constitutes enough food and which kinds? Is the child free to leave the table if they prefer to abstain from dinner altogether? Or are they held in their seat by a silent threat? Is the child treated any differently from the other adults at the table? Does anyone touch their plate, silverware, or re-arrange their food? Are they expected to retrieve their own food when able? Are the sugary foods kept beyond the child's reach? Is the child truly autonomous at the table, or is it just an appearance?

Once the child is back in full control of his or her own diet there will likely be problems for others. If you can resolve these problems without jeopardizing their newfound autonomy then everyone will win. A parent might worry when they see their child eating only chocolate for dinner. If honestly expressed it will sound something like this, "Billy, when you eat nothing but chocolate instead of your usual meal I worry that you'll get a stomach ache/get a cavity/lose your taste for real food/gain weight and I will then have to take you to a doctor/to a dentist/buy new clothes." While this expresses your concern you'll feel much better once it's been acknowledged. Tell your child that you want them to reflect, or repeat, what you've told them in their own words so that you can rest easier knowing that they have considered your concern. If they don't want to repeat it, you can express your continued uneasiness. There isn't anything more that can be done at this point. You might consider how frequently or how well you reflect your child's concerns. Continue to pursue this arrangement of reflecting each other as your level of stress prompts you. This process will happen more readily once your child understands that it is reciprocal and that it is vital to your own ability to deal with your concerns while granting him or her autonomy. Explain to them that the decision to change their behavior is theirs and that you want only to be heard.
Your child does not have to care about your concerns. Only when they trust (and this will be tested) that they are truly free to not care will they be at all disposed to genuinely care about your feelings. This is a quality of adult-child relationships that is very rare yet very rewarding.

In a few words, power and threats of power, manipulation, and dishonesty, considered by most as indispensable tools of parenthood, are in fact responsible for corrupting the genius of a child's inherent abilities to meet their own needs effectively. Not only is the child harmed, but neither can love flourish in such an environment.


Talk to you next time!
Aga & Nathan

Monday, October 13, 2014

"Dziś dziękuję Bogu za..." / Texas / CNN

Hejka!

Dzisiejszy post rozpocznę tematem podróży. Razem z koleżanką postanowiłyśmy wybrać się do Texasu w grudniu. Będziemy tam od czwartku 11 grudnia do poniedziałku 15 grudnia. Odwiedzimy Dallas, Austin, Houston i Nowy Orlean w drodze powrotnej. Czuję, że będzie fajnie i mam nadzieję, że tym razem nic nie nawali nie z naszej winy... Bo wiecie, jak nie z naszej winy, to taka bezradność człowieka ogarnia, że szkoda gadać. A jak my coś zrobimy nie tak, to przynajmniej będziemy wiedziały, że to efekt naszego działania, nie? Tak czy siak, jak to zawsze powtarzam, jeśli ktoś z Was jest gdzieś tam w Texasie i chciałby się spotkać, oprowadzić, podpowiedzieć ciekawe miejsca, może przenocować, a może tylko przejść się na spacer - piszcie :)!

Podzielę się z Wami moim spostrzeżeniem na temat tego, co widzę na Facebooku, bo ostatnio aż facepalm się u mnie pojawia co chwilę. Mój profil tam służy mi głównie do utrzymywania kontaktu ze znajomymi i w sumie jedyne posty, jakie publikuję, to te na temat moich nowych notek na blogu czy tam jakieś piosenki co jakiś czas. Ale stronę główną przeglądam często, by sobie poczytać co tam ciekawego się dzieje, być na czasie, poplotkować w komentarzach, itp. Niektórzy ludzie piszą o wszystkim i w sumie to ich sprawa, jeśli chcą dzielić się tym, że przejedli się w restauracji czy że mają okropny okres danego miesiąca i umierają, pijąć herbatę cały dzień, wiadomo. Nie przeszkadza mi to ;). Ale są takie rzeczy, których nie do końca rozumiem i nie popieram. Np. ostatnio dość popularne jest codzienne dziękowanie Bogu za coś tam dobrego, co wydarzyło się w ciągu dnia. Na fejsie. Nie rozumiem, no sorry, nie rozumiem, jaki jest tego sens. Jak dla mnie, to lepsze byłoby pójście do kościoła czy tam nawet pozostanie w domu i pomodlenie się trochę, zamiast wypisywanie tego na Facebooku. Nie chcę poruszać tutaj tematu religii, więc ten wątek skończę na tym momencie. To taka jedna sytuacja, popularna ostatnimi czasy. Inna, to na przykład składanie życzeń matkom czy komukolwiek innemu z okazji Dnia Matki, Dnia Babci, kogokolwiek... nawet w sytuacji, kiedy dane osoby tego nie zobaczą, bo nie mają konta na fejsie. Albo nawet przeżywanie rocznicy śmierci różnych ludzi (nie raz bardzo bliskich), często pisząc też o szczegółach, czy zwracając się bezpośrednio do tych osób, które już nie żyją...
Z jednej strony rozumiem, że czasem ludzie mogą nie mieć kogoś, komu mogliby się wygadać, więc wykorzystują taki sposób, by to zrobić, bo wtedy czują, że mają tę grupę, która to zobaczy. Inni lubią pewnie, gdy ludzie się litują i mówią to, co oni chcieliby usłyszeć (np. pisanie postów w stylu - jestem taka beznadziejna, brzydka i nic mi się nie udaje po to, by przeczytać komentarze w rodzaju - no co ty, jesteś bardzo ładna i na pewno nie jest tak, że nic ci się nie udaje, głowa do góry!) Pewnie niektórzy z Was pomyślą - jak ci się nie podoba, to zablokuj posty i nie będziesz ich widziała. No okej, ale to też nie o to chodzi. Chodzi mi o to, że zamiast spędzać czas na włączaniu komputera, zalogowaniu się na fejsa, napisaniu posta, jak bardzo kocha się swoją matkę czy kogokolwiek, opublikowaniu go i ewentualnym czekaniu na lajki czy komentarze, lepiej byłoby zwyczajnie pójść do tej osoby i spędzić ten czas razem, pokazując jej to, czym chcieliśmy podzielić się w internecie. Poza tym, dziwi mnie to czasami, jak bardzo niektórzy otwierają swoje życie, wszystkie swoje prywatne sprawy, do innych. Tak, jakby nie było nic, co chcieliby zachować dla siebie. Zero prywatności i nie raz publiczne kłótnie, wyciągające przeróżne rodzinne sprawy na wierzch. Jeśli im to pasuje, to spoko, ale w sumie chciałabym po prostu zrozumieć, dlaczego i po co.
Co Wy myślicie na ten temat?

Generalnie jeśli chodzi o moje życie takie z dnia na dzień, to powiem tak - czas leci niesamowicie szybko. Naprawdę, to wygląda mniej więcej tak, że wstaję rano w poniedziałek na zajęcia, później raz-dwa i jest piątek! W weekend zazwyczaj coś się dzieje większego i później znowu to samo. Jednak najważniejsze jest to, że nie mam już tego uczucia, że czas przecieka mi przez palce. Mówię już, bo w Polsce tak się czułam. Tak, jakbym marnowała swój czas mimo tego, że miałam kalendarz wypełniony po brzegi. Jakby wszystko to, co robiłam, nie miało większego sensu. Tutaj tego nie ma i jestem z tego powodu bardzo zadowolona.
Za moment minie mi rok odkąd postawiłam nogę na amerykańskiej ziemi :).

Na koniec powiem Wam, co porabiałam w sobotę, bo możliwe, że pomoże to komuś, kto chciałby wybrać się do Atlanty na małe zwiedzanie.
Z tą samą znajomą, z którą lecę do Teksasu, poszłam w sobotę na wycieczkę do CNN, a w tym samym czasie Nathan z Alicią poszli na spektakl "Frozen on Ice" w Phillips Arena, która znajduje się tuż obok CNN. Jak teraz o tym myślę, to chętnie zmieniłabym wycieczkę w CNN na inny czas i poszłabym zobaczyć "Frozen" z rodzinką. Dlaczego? Ano dlatego, że nie widziałam tam niczego, czego nie widziałabym wcześniej, będąc statystką w różnego rodzaju produkcjach przez około trzy lata. Zresztą, nawet jakbym nie była, to i tak nic by mnie nie zaskoczyło. Poza tym, miałam wrażenie, że więcej było tam łażenia po schodach, niż właściwego zwiedzania, co też jest trochę bez sensu. Cena to jedyne $15, więc przynajmniej nie przepłaciłam. Zrobiłam tylko dwa zdjęcia, bo nie było nawet czego fotografować tak naprawdę. Na pierwszym widzicie pokój, w którym ludzie pracują nad newsami. Jest tam od 50 do 100 osób zazwyczaj i stworzenie jednego wydania newsów (cały tekst, oprawa, sprawdzanie błędów, itp.) zajmuje od 5 do 8 godzin, przy czym breaking news są w stanie ogarnąć nawet w 5 minut, tylko że wtedy pracuje więcej osób. To było jedno z zaledwie 4 miejsc, które widzieliśmy, przy czym drugie wyglądało tak samo, jak to na pierwszym zdjęciu, a dwa inne to bardzo małe studia, które mogłabym sobie stworzyć w domu ;). Na drugim zdjęciu zobaczyć możecie, że wnętrze CNN wygląda jak jakieś centrum handlowe czy coś. Na samym dole jest sporo restauracji, a po jednej stronie jest nawet hotel, którego okna wychodzą do środka budynku.



W naszej grupie było dwóch pewnych chłopaków i jeden z nich zapytał, skąd jesteśmy. Koleżanka powiedziała, że z Niemiec, a ja że z Polski i on wtedy powiedział, że jego kolega, który był z nim, mówi po polsku. Ja odpowiedziałam, że nie wierzę, a tamten zaczął po polsku gadać! Ja taki szok. Urodził się w Indiach, aktualnie mieszka w Gdańsku, wcześniej mieszkał w Lublinie, a w Stanach jest tylko na wakacje. Jaki ten świat mały. Normalnie jak się tak nagle przestawiłam z angielskiego na polski, to miałam wrażenie, że składałam zdania tak samo, jak i on haha 
I spotkałam jeszcze jedną ciekawą postać. Tzn. ciekawą, jak ciekawą, zależy dla kogo. Niedawno wkręciłam się w The Walking Dead. Nathan pokazał mi jeden odcinek i postanowiłam zacząć od początku, bo mi się spodobało. (Nawiasem mówiąc, nagrywają to głównie w Atlancie i Senoi, a Senoia to małe miasteczko 15 minut ode mnie, całkiem spoko, ma taki fajny klimat starych miast.) No i w naszej grupie był jeden aktor z owego serialu. Fajnie, bo akurat teraz, gdy oglądam.

Na koniec jakieś tam przypadkowe fotki.

Wiecie, jak to jest z kotami, nie? Wyobraźcie sobie sytuację, że na środku
naprawdę dużego łóżka, w dodatku na kołdrze, a nie pod nią, zasypia kot. 
W dodatku w takiej pozycji! Nie miałam serca, by obudzić, więc musiałam 
znaleźć inny sposób :P.

Z jednej strony jesienny liść, a z drugiej ponad 30 stopni :).

Dzieło moje i Alicii :D.



Do następnego!
Aga


PS. Jakby ktoś był ciekawy, to informuję, że następny post stworzony przeze mnie i Nathana pojawi się tu na dniach :).
PS2. Mam już bilety na Maroon, Ne-Yo i Jasona! Ktoś chętny na Ushera w grudniu w Atlancie :)?

Sunday, October 5, 2014

Odwołany lot do Chicago :(... / Atlanta & La Grange / Ciekawostki...

Hejka!

Pierwszy raz chyba zdarzyło mi się, że minął mi weekend bez notki! Spowodowane to było tym, że przez ostatni czas najpierw dochodziłam do siebie po chorobie, a później miałam niezłą burzę w głowie i nie mogłam opanować swoich myśli i tego, co zwaliło się na mnie. Nawet więc nie pomyślałam o tym, żeby tu wpadać, bo nie było sensu. Odpowiadając przy okazji na ewentualne pytania - tak, wszystko jest w porządku :).

A co działo się poza wspomnianą burzą...

Wkurzyłam się w poprzedni weekend niesamowicie, bo okazało się, że mój lot do Chicago był odwołany. Dowiedziałam się o tym na godzinę przed wyjazdem na lotnisko. Moja znajoma z Chicago (pozdrawiam!) napisała mi sms, że był pożar w wieży kontroli lotów właśnie tam (szczegóły TUTAJ). Właśnie w ten weekend, kiedy ja chciałam lecieć. Jakby nie było innych dni w roku... Przyznać tu muszę, że przepływ informacji Delta ma dobry, bo dostałam powiadomienie w aplikacji, powiadomienie w googlach, sms i telefon, więc dowiedziałabym się choćby nie wiem co. A całkowity zwrot cen biletów dostałam już na konto. Tyle dobrze. 
Ehh, nie jest mi chyba pisane to Chicago, bez kitu. Teraz to nie wiem, kiedy polecę, bo jednak zastanawiałam się nad tym długo i doszłam do wniosku, że wolałabym, żeby było ciepło. A niestety przypuszczam, że w mieście tym temperatura szybko spadnie i w dodatku zrobi się deszczowo albo i w ogóle śnieg spadnie... I tak, ja wiem, że pochodzę z Polski, więc doskonale rozumiem i pamiętam, co to znaczy czuć zimno... Jednak jak już wspomniałam w którymś poście, za bardzo przyzwyczaiłam się do pogody tutaj w Georgii i jakoś nie chce mi się kupować zimowych ciuchów tylko na jeden weekend. Chyba poczekam do wiosny, no trudno.

Kilka dni temu natomiast umówiłam się z Magdą w Atlancie i oczywiście nie dotarłam, a jakże! A wiecie, dlaczego tym razem? Bo mój GPS w kulki sobie leci i w ciągu pięciu minut powiadomienie o treści GPS signal lost słyszałam z 10 razy. Postanowiłam zaryzykować i kierowałam się znakami mając nadzieję, że w końcu zacznie mi działać. Dojechać ode mnie do Downtown Atlanty to nie problem. Łatwo nawet bez nawigacji, bo te olbrzymie znaki są wszędzie, a poza tym pamiętam drogę, ale żeby dojechać gdzieś, gdzie nigdy wcześniej nie byłam (jak np. dom hostów Magdy, oddalony o godzinę drogi ode mnie), no to już nie tak prosto. Skończyło się na tym, że wylądowałam gdzieś na obrzeżach Atlanty na północy, a w drodze powrotnej znalazłam się nawet na lotnisku i nie mam pojęcia, jak to się stało :). Tzn. no zawsze mija się lotnisko po drodze, ale musiałam wcześniej obrać jakiś inny kierunek, że znalazłam się tak całkiem na nim. Na szczęście jest kilka miejsc, które wystarczy znaleźć, żeby dotrzeć do domu, tylko szukanie ich jest momentami stresujące i zajmuje dużo czasu. No ale udało się, więc nie ma tego złego, jak to się mówi! Przynajmniej nie jest nudno.

Powiem Wam, że zastanawiam się nad zmianą mojego kursu, bo pojawiają się coraz to nowe rzeczy, które zaczynają mnie irytować. I powiem Wam coś... Nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale brakuje mi nauki :P. Tylko wiecie, takiej nauki, która wychodzi z moich chęci, a nie przymusu w szkole. To są dwie kompletnie różne rzeczy!

Wczoraj pojechałam sobie z Nathanem do Atlanty na spacer. Chciałam zrobić jakieś fajne zdjęcia, ale byliśmy tam popołudniu, więc słońce już zachodziło i ciężko było mi osiągnąć efekt, jaki chciałam. Dzisiaj natomiast pojechaliśmy nad West Point Lake w La Grange, tuż przy granicy Georgii z Alabamą. Wypożyczyliśmy sobie łódkę i popływaliśmy trochę po jeziorze... Całkiem relaksująca sprawa, więc polecam! Wrzucę Wam parę zdjęć z obu dni...


Atlanta








***
La Grange





Niedługo Halloween!


I to chyba tyle na dzisiaj... A! Macie odpowiedzi na wszyyyystkie komentarze pod poprzednimi postami :).

Do następnego!
Aga


PS. Tytuł mojego bloga już od dawna nie obowiązuje (nie chcę mieszkać w Kalifornii), ale nie chcę go zmieniać, bo jest od początku no i łatwo go wyszukać w googlach. Tak więc chciałam tylko poinformować, że tytuł ten jest nieaktualny ;-).