Friday, January 24, 2014

Ah, ci Amerykanie... / Miami Beach cz. 2 / Kalifornia wita!!

W zwiazku z tym, ze nie bedzie mnie tu co najmniej dwa tygodnie (o tym na koncu), dzisiejsza notka to takie combo wszystkiego, co by zostawic Wam troche do poczytania na ten czas :).

***

Nie ma raczej zadnych konkretnych procentowych danych, ktore mowilyby, ile dokladnie Amerykanow potrafi powiedziec z cala pewnoscia, gdzie lezy Polska (mapki sprawdzajace ich wiedze na temat krajow europejskich: KLIK). Przypuszczam, ze niewielu. Nie dziwi mnie to jednak, bo Ameryka to olbrzymi kraj, a Polska, wedlug mnie, jest malo znaczaca na swiecie. Po co wiec ludzie tutaj mieliby zawracac sobie tym glowe? Troche bez sensu. Poza tym, przypuszczam, ze spora czesc obywateli USA nie bylaby w stanie wskazac wszystkich stanow na mapie mimo tego, ze to jest ich kraj. Denerwuje mnie jednak podejscie niektorych Polakow do tej sprawy, mianowicie: "Amerykanie to idioci, bo nie wiedza, gdzie lezy Polska". Tutaj nasuwaja mi sie takie pytania... Ilu Polakow potrafi prawidlowo wskazac na mapie wszystkie wojewodztwa (przypominam: jest ich tylko 16)? Ilu Polakow potrafi wymienic (nie wskazac na mapie, po prostu wymienic) przynajmniej 10 stanow Ameryki (mapki sprawdzajace wiedze Brytyjczykow - byla gdzies taka z Polakami, nie moge znalezc, ale efekt prawie identyczny - KLIK)? Wiadomo, ze kraj i stan to dwie rozne rzeczy, ale mimo wszystko. Tak samo jak spora czesc osob w Polsce nie potrafi wskazac wszystkich europejskich krajow. Dlaczego wiec ludzie maja takie zdania o Amerykanach, skoro sami nie sa lepsi?

Nie spedzilam tu jeszcze nie wiadomo ile czasu, dzisiaj mija moj 80. dzien, ale wydaje mi sie, ze tyle wystarczy, by moc napisac swoje spostrzezenia dotyczace Amerykanow na podstawie tego, co sie wczesniej slyszalo i co zdazylam zaobserwowac...

1. Po co ubierac sie w normalne ciuchy, jadac do supermarketu? Przeciez pizama jest taka wygodna!
PRAWDA!!!! Ile razy ja widzialam ludzi w pizamach w sklepach, to nie zlicze. Mowie tu o supermarketach spozywczych, chociaz w centrach handlowych widok welurowych dresow tez nie jest mi obcy. Ja rozumiem, ze to pewnie zaoszczedzenie czasu, bo wystarczy wyskoczyc z lozka, zlapac portfel, kluczyki do auta i jazda, ale ja jednak praktykowac tego nie bede. A skoro im to pasuje, to krzyzyk na droge.

2. Paczki zostawiane pod drzwiami.
To jest norma tutaj, czy co? Nie wiem, czy wszedzie tak jest, ale u mnie dostarczanie paczek wyglada tak, ze kurier zostawia je pod tylnymi drzwiami do domu i tyle. Nie dzwonia, nie pukaja, nie ma zadnego dawania podpisow, ani nic. Po prostu paczka lezy sobie pod drzwiami i czeka, az ktorys z domownikow bedzie wychodzic (powiedzialabym raczej, ze wyjezdzac - punkt nastepny) i zauwazy, ze cos lezy. 
Btw, moja siostra wyslala mi ostatnio paczke i zostala ona zatrzymana przez celnikow... Czytalam o przypadkach, ze przesylki po takiej kontroli dostarczane byly bez zawartosci, wiec mam nadzieje, ze moja dotrze w calosci, bo jak strace moje ulubione sukienki i pare butow, to mnie krew zaleje.

3. Amerykanie to lenie - wszedzie jezdza samochodami.
Faktem jest, ze jezdza autami non stop i ciezko zobaczyc kogokolwiek spacerujacego. Pytanie tylko czy okreslenie ich "leniami" jest tutaj odpowiednie. Po pierwsze dlatego, ze w tych mniejszych miasteczkach czasami nie ma chodnikow (u mnie sa, ale obejscie calego 'osiedla' dookola zajmuje mi zawrotne 10 minut). Po drugie, odleglosci tutaj sa olbrzymie! Jesli nagle zabraknie mi np. soli, to nie moge wyskoczyc na dol (w Warszawie mialam Carrefour pod blokiem), tylko musze wsiasc w auto i jechac, gdyz, jak juz Wam pisalam, ja do najblizszego supermarketu mam 5 mil, co daje w przyblizeniu 9 km, i cala droge trzeba przejsc poboczem, po trawie. Nie wyobrazam sobie 50letniej kobiety lub matki z dzieckiem, robiacej tam zakupy i dymajacej taki kawal w te i we wte. Ja moge, ale tez nie codziennie i na pewno nie z pelnymi siatami jedzenia. Wiadomo, ze auto to o wiele szybszy i wygodniejszy sposob dotarcia gdziekolwiek.
Nie mowie tu o miastach typu Nowy Jork, czy Atlanta, bo to troche co innego. Tam sa normalne chodniki :D i komunikacja miejska, wiadomo. 

4. Wszyscy sa otyli, bo objadaja sie w McDonald's, popijajac jednoczesnie Coca-Cole Zero.
Tutaj powiedzialabym, ze nie do konca tak jest. To znaczy, faktem jest, ze widze BARDZO duzo grubych ludzi, naprawde ogromne ich ilosci i powiem szczerze, ze nie moge zrozumiec, jak oni moga doprowadzic sie do takiego stanu. To jest przykra prawda. Jedzenie tutaj nie nalezy do najzdrowszych, prawie wszystko to mrozone zarcie, ktore wytarczy wlozyc do mikrofalowki na chwile i juz. Ludzie raczej nie gotuja sami. Albo kupuja gotowce, albo jedza na miescie (niekoniecznie w McDonald's). Przez ten czas, ktory tu spedzilam, w roznych restauracjach bylam wiecej razy, niz przez cale zycie, spedzone w Polsce. To, co zobaczylam od razu, to fakt, ze porcje sa o wieeeeele wieksze, dlatego powszechne jest proszenie o pudelka, do ktorych mozna wlozyc sobie jedzenie i wziac do domu na pozniej. Mi rzadko zdarza sie dojadac do konca, naprawde. I to jest chyba ten problem, z ta roznica, ze ja znam umiar, a niektorzy ludzie nie. Jesli chodzi o picie, to wszystko tu jest o wiele slodsze, takie mam wrazenie. Ja nie lubie slodkich napojow i nie pije w ogole nic gazowanego, ale slyszalam, ze zwyklej Coli nie da sie napic, bo ma w sobie tone cukru. Stad zamawianie tej bez jego zawartosci do posilkow w McDonald's ;). + Wplyw na sprawnosc fizyczna (albo jej brak) ma tez to, co napisalam w punkcie nr 3.

5. Pytania w stylu "czy w Polsce macie kolorowa telewizje?" sa na porzadku dziennym.
Nie wiem, jakimi ludzmi otaczaja sie osoby, ktore maja takie zdanie (cytat z internetu), ale ja sie z czyms takim nie spotkalam. Jedynie jedna osoba zapytala, jakim jezykiem w Polsce sie poslugujemy (btw, wiecie, w jakim jezyku mowi sie w Andorze?...). Wiecej tego typu przypadkow nie mialam. Odnotowalam za to kilka innych, o ktorych chce tu wspomniec...
-> Raz w jednym sklepie zaczepil mnie jakis facet, na ok. 30 lat. Powiedzial, ze chce kupic cos swojej dziewczynie, ale nie mogl ogarnac jednej rzeczy zwiazanej z rozmiarem i poprosil o pomoc. Pomoglam mu wiec, a gdy spotkalismy sie pozniej przy kasie, zapytal, skad jestem. Powiedzialam, ze z Polski, a on na to: "oooo, to pewnie cieszysz sie, ze tu nie ma takiej zimy, jaka tam czasem mialas?".
-> Niedawno poszlam sobie kupic kawe i barista zapytal mnie o moje imie. Powiedzialam "Aga", bo szybciej sie to literuje, niz "Agnieszka" ;), na co on zapytal, skad pochodze. Powiedzialam wiec, a on wtedy: "ale super! Krakow? Warszawa?". Gdy podalam mu karte, zeby zaplacic, odpowiedzial: "dziekuje!". Po polsku.
-> Zaczepila mnie pani, ktora rozdawala ulotki i zapraszala do salonu fryzjerskiego na "darmowa" stylizacje. Podziekowalam grzecznie, a ona zapytala, skad jestem i gdy odpowiedzialam, to uslyszalam pytanie: "stolica jest Warszawa, prawda?".
Moglabym wymienic wiecej tego typu przykladow, bo mam ich naprawde sporo. To taka probka. Nie wiem, moze ja mam po prostu szczescie do ludzi, ktorych spotykam, ale naprawde wszystkie reakcje, jakich doswiadczylam do tej pory, byly mega pozytywne i nikt nie dziwil sie: "Polska? co to?". Nie, nie bylo ani jednej takiej sytuacji.

6. Amerykanie to bardzo otwarci, mili i pomocni ludzie.
TAK, TAK i jeszcze raz TAK. Wiadomo, ze kazdy czlowiek jest inny, ma swoj wlasny charakter i w ogole, dlatego jestem pewna, ze gdzies tam sa i tacy, ktorzy sa mega - uzyjmy tego slowa - staroswieccy, zamknieci, itp. Generalnie jednak nie spotkalam jeszcze takiej osoby, a ich podejscie do kazdego kolejnego dnia, bardzo mi sie podoba. W Polsce jestesmy bardzo ponurzy, nie oszukujmy sie. Ludzie na ulicach chodza ze spuszczonymi glowami, a jak widza kogos, kto idzie i usmiecha sie szeroko, to mysla, ze jest jakis powalony. Tutaj pozytywne podejscie jest na porzadku dziennym. Ludzie usmiechaja sie do innych, totalnie obcych osob, witaja sie, pytaja, co slychac. Nie raz, gdy spaceruje po parku, ucinam sobie pogawedki z przypadkowo spotkanymi osobami. Naprawde nadal bardzo mi sie to podoba! Od razu czuje sie lepiej, serio. Raz jedna kelnerka powiedziala mi, ze bardzo jej sie podobaja moje dlonie, po czym zaczela sie smiac i powiedziala, ze moze nie powinna tego mowic, ale naprawde chciala, wiec to zrobila. Innym razem jedna kobieta, na oko powiedzmy 30 letnia, powiedziala mi, ze mam niesamowite oczy, a jeszcze kiedy indziej, gdy targalam do auta jakies 8 siatek z roznymi rzeczami, podszedl do mnie starszy, siwy pan i powiedzial, ze chce mi pomoc, bo widzi, ze jest mi ciezko.
Kultura jazdy tez jest na wysokim poziomie, przynajmniej w mojej okolicy. Pomijam jedynie to, o czym juz pisalam, ze nie uzywaja kierunkowskazow, ale tak poza tym, to naprawde jest spoko. Ludzie wpuszczaja sie nawzajem bez zadnego problemu, nie wpychaja sie na skrzyzowaniach ze stopem, kiedy to pierwszenstwo ma ten, kto sie zatrzymal jako pierwszy, tylko, jesli nie sa pewni, kto powinien jechac (czasem ciezko stwierdzic, bo zdarza sie, ze dwa auta zatrzymuja sie w tym samym momencie), to czekaja, machaja dlonmi i wszystko idzie naprawde plynnie.
W taki sam sposob wyglada sprawa z pomaganiem, gdy sie czegos potrzebuje. Mialam zaledwie kilka takich sytuacji, gdy musialam zapytac jakiegos przechodnia o cos i nie bylo z tym zadnego, najmniejszego problemu. Gdy ktos czegos nie wiedzial, to sprawdzal w internecie lub pytal kogos innego. Zawsze kazdy sie zatrzymuje z usmiechem, a nie z laska (nie chodzi o drewniana laske haha coz, brak polskich znakow...). Bardzo mi sie to podoba.
Ludzie nie maja problemu z tym, kiedy ktos nie do konca potrafi powiedziec cos po angielsku (za to Francuzi nienawidza tego, gdy ktos nie potrafi mowic po francusku, bedac tam). Strasznie mi jest milo za kazdym razem, gdy mowia mi, ze bardzo im sie podoba moj akcent i maja nadzieje, ze sie on nie zmieni. Gdy czasami np. zapomne jakiegos slowa czy cokolwiek, to wyjasniam naokolo, co chcialabym powiedziec, a ludzie naprawde potrafia czasem pomoc, co jest super, bo to sprawia, ze nie czuje nic, co mogloby mnie zablokowac i gadam po angielsku od samego poczatku, ile tylko wlezie, bez zadnych obaw. Tylko dlatego, ze wiem, ze nie spotkam sie z zadnymi negatywnymi reakcjami.

7. Kupujesz cos i nagle przestaje ci sie to podobac? Zwroc!
Ja co prawda nie mialam sytuacji, kiedy chcialam zwrocic cos, co nagle przestalo mi sie podobac, ale wiem, ze zwroty w takiej sytuacji sa na porzadku dziennym, a ludzie w sklepach nie robia problemow. Pisalam Wam o tym, ze zepsul mi sie laptop i dostalam nowy w ciagu 10 minut mimo tego, ze nie mialam rachunku na ten stary!


Chcialabym cos jeszcze napisac, ale juz i tak masakrycznie przeslodzilam te notke, czyz nie? To jest po prostu moje zdanie na ten temat. Wiadomo, ze kazdy ma swoje wlasne doswiadczenia, ktore moga roznic sie od moich, ale ja po prostu do tej pory spotkalam sie tylko i wylacznie z samymi pozytywnymi ludzmi i wszystko widze przez rozowe okulary nadal. Kazdy kolejny dzien przynosi cos nowego, cos ciekawego, godnego zapamietania. Dlatego mam tego bloga, zeby tu zapisywac i dla mnie, i dla Was :).

***

Jesli chodzi o Miami... Drugi raz polecialam sama. Host podrzucil mnie na lotnisko w czwartek rano i jazda! Po tym mega opoznieniu, gdy wracalismy z Nowego Meksyku, spalam tylko niecale 3 godziny, wiec przespalam caly lot, ktory trwa 1,5h. Lecialam na MIA, czyli lotnisko miedzynarodowe (drugie jest w St. Lauderdale - tam lecielismy poprzednim razem) i z tamtego miejsca zlapalam tranfer pod sam hotel, za ktory zaplacilam $21. Zatrzymalam sie w miejscu na Washington Avenue, co bylo genialnym miejscem, bo na South Beach, bardzo blisko plazy i wielu innych, ciekawych miejsc, no i 5 minut drogi od Mansion Nightclub, gdzie wieczorem szlam na wystep Chippendales ;). Po przylocie polazilam sobie troche po miescie, przeszlam sie po plazy i generalnie fajnie mi bylo, bo bylam sama i moglam odetchnac troche. Dawno nie mialam okazji do tego, wiec super. W dzien, kiedy przylecialam, bylo co prawda dosc cieplo, ale wial ogromny wiatr, co sprawialo, ze mialam gesia skorke na ciele prawie caly czas. Tak czy siak, widoki sprawialy, ze i o tym szybko sie zapominalo!






Wieczorem ogarnelam sie troche, w sumie to nawet bardzo, no i poszlam do klubu. W tamtym momencie troche bylo mi dziwnie, ze bylam sama, bo wszystkie dziewczyny byly w jakichs grupkach, mialy kolezanki czy cos. No ale bawic sie i tak dobrze bawilam, wiec w sumie co za roznica. Wystep oczywiscie bardzo mi sie podobal, byl troche inny niz w Europie, wiec mialam okazje zobaczyc kilka nowych numerow. Sama sala byla bardzo mala, w koncu to klub. Zaledwie siedem rzedow w publicznosci! Ale plusem tego bylo to, ze wszyscy wszystko widzieli.
W ciagu dnia, gdy siedzialam w kawiarni i probowalam wypic kawe (jakos mi nie wchodzila, co bylo mega dziwne, bo ja uwielbiam kawe), zobaczylam, ze do tego samego miejsca wszedl jeden z grupy z managerka. Fakt, ze nie przepadam za nim, ale stwierdzilam, ze co tam, zagadam. Tym bardziej, ze zatrzymal na mnie wzrok na dosc dlugi czas, co sprawilo, ze zaczelam sie zastanawiac, czy mnie kojarzy, skoro bylam wczesniej na 11 wystepach. Pogadalam wiec z nimi chwile, powiedzialam, skad jestem, itp. Po wystepie owa managerka podeszla do mnie i zapytala, jak mam na imie, podajac mi reke. Powiedziala tez, ze jak mnie zobaczyla wczesniej, to od razu pomyslala: "znam te twarz!". Pozniej, po wystepie, chlopaki tak fajnie na mnie zareagowali. Zawsze sie witali, bo pamietali mnie od dawna, ale spotkanie tutaj, w Ameryce... WOW. Zwlaszcza Josh. On byl w najwiekszym szoku i jak podchodzilam do zdjecia, to wstal i tak mnie scisnal, ze az nie moglam zlapac oddechu.

Samojebki w lustrze zawsze spoko :P.

Vanja, Matt, Bryan
ja, Josh, Cody

Nie zostalam na afterze, bo poprzedniej nocy, jak juz wiecie, prawie w ogole nie spalam i zwyczajnie mi sie nie chcialo.
Nastepnego dnia mialam sie spotkac z Joshem, ale od poczatku mowil, ze nie wie, o ktorej skoncza wywiady, wiec zobaczylismy sie na 5 minut, zeby sie pozegnac i tyle. Tego dnia bylo juz o wieeeele, wiele cieplej. Powiedzialabym nawet, ze goraco. Wymeldowalam sie z hotelu, zostawilam walizke i poszlam na miasto. Pozniej zalowalam, ze nie zalozylam krotkich spodenek, bo na plazy sie prawie spalilam na skware. Generalnie to opalilam sie i nastepnego dnia moj dekolt i ramiona byly czerwone, jak dojrzaly pomidor, serio. Nic mnie nie szczypalo ani nie bolalo, nigdy tego nie mam. Po prostu skora byla czerwona. Na szczescie teraz juz nie jest, ale opalenizna zostala ;).
Wrocilam do hotelu ok. 15 i pojechalam na lotnisko. Mialam zostac do soboty, ale pod wplywem kilku wydarzen zdecydowalam, ze wroce w piatek popoludniu. Samolot byl opozniony o 40 minut. W pewnym momencie az sobie pomyslalam, ze mam nadzieje, ze nie bede musiala siedziec tam znowu ponad 8 godzin, ale na szczescie nie tym razem :P. Jedna z pan pracujacych na lotnisku powiedziala, cytuje: "szanowni panstwo, wiecie, ze was kocham, prawda? Postaramy sie to ogarnac jak najszybciej!". To bylo naprawde fajne!

W ogole ile ludzi mnie tam zaczepialo, to ja nie zlicze. Jakbym szukala faceta, to bym miala co najmniej kilkanascie okazji. Ludzie podchodzili do mnie i pytali, skad jestem. Czasem nawet nie musialam nic mowic, a oni i tak pytali. Po prostu... Nie wiem, wygladalam inaczej czy cos :D. Dziwnie sie czulam troche, bo nie przywyklam do zwracania na siebie tak ogromnej uwagi, a juz tym bardziej tu, gdzie jest tyyyyyle bardzo roznych ludzi.

Jesli chodzi o poprzednia wizyte w Miami i moj nowy tatuaz... Chcieliscie zobaczyc, wiec dodaje zdjecie, bo juz teraz wyglada dobrze. Oto i on:


***

Teraz zegnam sie na co najmniej dwa tygodnie. Lecimy do Kalifornii!!!! Pierwsze trzy dni spedzimy na pewnego rodzaju konferencjach (opowiem pozniej, jak wrocimy), a pozniej zostajemy na dluzej, bo Nathan powiedzial, ze wie, ze marzylam o tym, zeby tam poleciec, wiec daje mi szanse :)). Generalnie to dal mi wolna reke w rozplanowaniu calej wycieczki, wiec jestem podekscytowana, ze bede mogla zobaczyc wszystko to, co naprawde chce i mam nadzieje, ze nie wymecze Alicii :P. Na pewno bedziemy w San Diego, Los Angeles, Santa Monica, Santa Barbara i San Francisco. Czy cos jeszcze, to sie okaze. NIE MOGE SIE DOCZEKAC!!!!!!!

Na do widzenia kolejna samojebka :).
Bajo! (Jeden z moich ulubionych skeczy, ktory sprawil, ze zaczelam uzywac tego slowa - KLIK.)


Sunday, January 19, 2014

Albuquerque, Santa Fe, Socorro, Alamogordo (White Sands) - NM / Nadrabiam zaleglosci!!!

Ale dawno nie pisalam! Obiecalam sobie, ze nowe notki dodawac bede co tydzien i w sumie tego sie trzymalam caly czas, ale ostatnio nie mialam dostepu do laptopa, bo go ze soba nie wzielam, a nie lubie pisac postow na telefonie. No ale, jak to sie mowi, lepiej pozno niz wcale! 
Prawie wszyscy w komentarzach pod poprzednim postem pytaliscie o ten moj nowy tatuaz, wiec za pare dni zrobie zdjecie i Wam pokaze.
Jak dodam post, to poczytam  Wasze blogi w koncu, a teraz przechodze do rzeczy...

***

W ogole o tym nie pisalam, bo nie bylo tego w planach wczesniej, a pomysl i realizacja to byla kwestia jednego dnia w sumie. W miedzyczasie, gdy mnie tu nie bylo, zwiedzalam Nowy Meksyk!


Juz od pierwszej chwili, gdy wyszlismy z lotniska w Albuquerque widzialam ogromna roznice w krajobrazach i pogodzie. Mega wietrznie i sucho - wszedzie. Babka prowadzaca prognoze pogody powiedziala, ze bardzo chcialaby przepowiedziec troche deszczu albo sniegu, ale nie ma szans. Temperatura , jakiej doswiadczylam, wahala sie od ok. +25 stopni (i walacego slonca) do ok. -5.

Lecielismy i spalismy w Albuquerque, ktore to miasto, wedlug mnie, powinno byc stolica stanu. To tam sie wiecej dzialo, miasto o wiele wieksze no i czlowiek nie czul sie jak na jakims zadupiu :D. No ale stolica jest Santa Fe, oddalone od Albuquerque o jakas godzine drogi autem na polnocny wschod.

Chcielismy skorzystac z okazji i poleciec balonem lub przejechac sie kolejka na najwyzszy szczyt w Albuquerque, ktory mierzy ponad 3km wysokosci. Niestety przez prawie caly czas, kiedy tam bylismy, wiatr wial ze zbyt duza sila i nie bylo to mozliwe, chociaz probowalismy z milion razy. No trudno, z kolejki skorzystalismy ostatniego dnia tuz przed powrotem do Atlanty, a balon nie zajac, nie ucieknie... 

W drodze na tramway.

Albuquerque w nocy...

...i w dzien.

Old Town


Jakas gora :P.

Jednego dnia, gdy byslimy w Santa Fe i lazilam po miescie sama, w pewnym momencie juz mialam dosc. Nie dosc, ze non stop ktos mnie zaczepial, to naprawde nie mialam co robic! Poszlam wiec do centrum handlowego, gdzie, w srodku dnia, bylo zaledwie kilka osob na krzyz, bez kitu. Nie przywyklam do tego, az mi bylo glupio wchodzic do sklepow, bo w prawie kazdym bylam sama :P. Tak czy siak, oczywiscie nie wyszlam z pustymi rekami... Kupilam sukienke za $20, przeceniona z $60.

Pojechalismy sobie na White Sands, ktore miesci sie w Alamogordo, niecale 3 godziny drogi autem na poludnie od Albuquerque, blisko granicy z Meksykiem. Po drodze zatrzymalismy sie po srodku niczego, przeskoczylismy przez ogrodzenie i weszlismy na szczyt niewielkiej gory, zeby popatrzec sobie troche na okolice. W tamtym momencie wial spory wiatr, ale bylo bardzo cieplo.







Pozniej zatrzymalismy sie tez w Socorro, zeby cos zjesc. Ja naprawde podziwiam ludzi, ktorzy mieszkaja w miejscach takich, jak to... Dookola same pustynie i gory, w lato taki skwar, ze szok, miasteczka malutkie, nic nie ma, a najwieksza atrakcja jest "the world's largest pistachio" (KLIK). Poszlismy na spacer w okolice domow i niektore wygladaly, jakby nalezaly do naprawde bogatych ludzi. Ciekawi mnie to. W sumie jesli ktos mieszka w takim miejscu cale zycie, to jest mu pewnie wszystko jedno. Bo nie wydaje mi sie, zeby ktokolwiek z wlasnej woli chcial sie tam przeniesc.
No, chyba ze starsi ludzie do miasta o nazwie Truth or consequences, gdzie znajduja sie zrodla termalne ;).

Socorro 1

Socorro 2

Socorro 3

Pozniej zatrzymac sie musielismy jeszcze raz, bo niechcacy przegapilismy zjazd na White Sands, przez co pojechalismy troche za daleko. Po zawroceniu okazalo sie, ze musimy przejechac przez amerykanska kontrole graniczna (bylismy bardzo blisko Meksyku) i spedzilismy tam ok. 20 minut, bo jedyny dokument, ktory mialam przy sobie, to moj polski dowod osobisty, a pan celnik (bardzo mily zreszta) nie mogl uporac sie z komputerem, ktory to mial sprawdzic czy naprawde mam ta wize, o ktorej mowilam. Ale przynajmniej zobaczylismy jeszcze jedno fajne miejsce po drodze!




Nie raz zdarzalo sie, ze uszy mi sie zatykaly, bo tak wysoko trzeba bylo wjechac :).
No, takze po dojechaniu do White Sands... WOW. Naprawde, mega miejsce. Bylam (i dalej jestem) pod ogromnym wrazeniem! Te wszystkie krajobrazy i w ogole. W dodatku po jakims czasie tam byl zachod slonca, wiec juz w ogole super efekty. Poza tym, bylo tam tak cicho, ze az mi swiszczalo w uszach! Nigdy wczesniej nie bylam w az tak cichym miejscu. To byl moj ulubiony punkt tej wycieczki.
Temperatura tam spadla nieco ponizej zera, a jak dotknelam piasku, to mialam wrazenie, ze dotykam sniegu, bo taki zimny byl!










W dzien wylotu pojechalismy raz jeszcze sprawdzic czy moze dziala kolejka i okazalo sie, ze wiatr wial z ciut mniejsza sila i moglismy skorzystac! Super, bardzo mi sie podobalo. Wysokosc to ponad. 3km, wiec na samej gorze bylo naprawde zimno (uszy mi prawie odpadly...), lezalo sporo sniegu, no i bylo wietrznie, co zobaczyc mozecie na ponizszych zdjeciach :). Sam wjazd na gore trwal ok. 10 minut.



Mina, ktora tym wszystkim niedowiarkom, 
ktorzy nie wierzyli, ze bede w Ameryce, mowi grzeczne:
"told you, bitcheeeees!!!"





Cale szczescie, ze zwiazalam wlosy w kucyk :D.



Od razu po powrocie na dol wsiedlismy do auta i ruszylismy na lotnisko, bo zostalo nam bardzo malo czasu do lotu. W miedzyczasie dostalismy info, ze wylot opozni sie o 30 minut, wiec sie troche moglismy zrelaksowac. Natomiast po tym, jak juz wszyscy usiedli w samolocie na swoich miejscach okazalo sie, ze maszyna sie zepsula! Najpierw opoznienie mialo wyniesc 30 minut, pozniej kolejne 40, a pozniej "moze godzine"... Skonczylo sie na tym, ze na lotnisku siedzielismy nieco ponad 8 godzin. Pasazerowie z naszego samolotu mieli za darmo wode, herbate, kawe, batoniki, orzeszki, kanapki, salatki i pizze, wiec przynajmniej tyle ;). Najgorsze bylo to, ze wylecielismy o 21, czyli w Atlancie bylismy o polnocy, dodac 2 godziny (inna strefa czasowa) i juz mamy 2 nad ranem, a ja musialam zrobic pranie, ogarnac sie i spakowac raz jeszcze, bo nastepnego dnia o godz. 11 mialam samolot do Miami, gdzie polecialam sobie sama na dwa dni. Ale wiadomo - nie takie rzeczy sie robilo, wiec oczywiscie dalam rade! Polozylam sie po 4, wstalam o 7 i jazda :).

Podsumowujac, bylo bardzo fajnie, podobal mi sie ten inny swiat. Mam jednak wrazenie, ze zobaczylam to, co Nowy Meksyk ma do zaoferowania, wiec raczej nie bede tam wracac. No chyba ze po to, zeby sobie poleciec balonem, o ile wczesniej nie znajde innego miejsca, ktore oferuje to samo...

Dzieki za uwage ;).
Do uslyszenia!

Wednesday, January 8, 2014

Miami Beach & Boca Raton & Love Hate Tattoo! / rekordowo niska temperatura...

Hej! Wrocilam i w koncu zebralam sie do napisania postu, ktory mial sie tu pojawic przedwczoraj, ale troche mi to nie wyszlo...

Na poczatku chcialabym podziekowac za zyczenia noworoczne, ktore mi pisaliscie w komentarzach!! Mam nadzieje, ze najblizsze dwanascie miesiecy beda super dla nas wszystkich!

Poza tym, z takich ciekawostek z zycia codziennego - wczoraj spadlam ze schodow, Boze... Bylam w polowie i zwyczajnie sie poslizgnelam (nie wiem jakim cudem, skoro na schodach jest dywan), po czym zlecialam na sam dol i wyladowalam na podlodze. O_o

Co wiecej, chyba zabralam ze soba z Polski zime do Stanow, bez kitu. Wczoraj bylo tutaj -17 stopni Celsjusza i szkoly byly pozamykane, bo nikt tutaj nie ma nawet ciuchow na taka pogode. Tyle dobrze, ze w ogole snieg nie pada i caly czas swieci slonce. Nathan powiedzial, ze to pierwszy raz, kiedy doswiadczyl takiej temperatury. Nie to, zeby w Polsce bylo o wiele cieplej, ale spoko. Tak czy siak, w przyszlym tygodniu ma tu byc juz normalna temperatura, czyli ok. +16-20 stopni.

Dobra, przechodze do glownego tematu notki ;)...

***

Floryda! Jak tylko wyszlismy z lotniska w piatek ok. godz. 21 w Fort Lauderdale, od razu poczulam to +25 stopni i wilgoc, unoszaca sie w powietrzu. Usmiech na twarzy pojawil mi sie momentalnie! Od tak dawna marzylam sobie, zeby tam poleciec, wyobrazalam sobie, jak to wszystko wyglada na zywo, wiec naprawde to bylo takie WOW dla mnie, gdy uswiadomilam sobie, ze to jest wlasnie ten moment, na ktory tyle czekalam! Kolejny i jeden z wielu, ktore juz tu mialam. I na pewno nie ostatni, a ten miesiac to juz w ogole zapadnie mi w pamiec do konca zycia. Wsiedlismy sobie do autobusu, ktory zawiozl nas na parking, po czym Nathan wypozyczyl auto i najpierw pojechalismy cos zjesc, a pozniej do miejsca, w ktorym mielismy spac w miescie oddalonym o 45 minut od Miami - Boca Raton. Alicia spala przez caly ten czas, ja tez bylam juz zmeczona, ale widok tych wszystkich palm sprawial, ze oczy mialam szeroko otwarte caly czas.
Nastepnego dnia najpierw poszlismy na plac zabaw, potem na lunch, a pozniej, razem z przyjacielem Hosta, pojechalismy do Miami Beach!

"Welcome to Miami Beach"

Jak wiecie, Amerykanie wszedzie i non stop jezdza autami... Ale ja zaproponowalam, zeby zaparkowac gdzies samochod i isc na spacer, bo przeciez nie po to bylam w Miami, zeby wszystko widziec przez okno, nie? Na szczescie moja propozycja zostala przyjeta pozytywnie, tak wiec lazilismy sobie po miescie i generalnie cieszylam sie jak glupia sama do siebie, co Nathan skomentowal slowami: "you're on top of the world". Tak, tak sie czulam.


Jak sie okazalo - sweterek nie byl mi potrzebny :D.

Drugi dzien spedzilismy w Boca Raton, jezdzac po okolicy, lazac po bulwarze, itp. Do centrum miasta pojechalismy poznym wieczorem, gdy bylo juz ciemno i naprawde taaaaak fajnie wygladaja palmy, ozdobione swiatelkami, ze nie macie pojecia. Tzn. wiadomo, kazdy ma swoj gust, ale ja bylam zachwycona! Jakos swieta zawsze kojarzyly mi sie ze sniegiem, z mrozem i w ogole, a tu prosze - +30 stopni i ozdoby swiateczne.

Wszystkie zdjecia robie telefonem i niestety
nie zawsze wygladaja tak, jakby sie chcialo ;).

Nastepnego dnia wrocilismy do Miami raz jeszcze, tym razem uderzajac na South Beach (wczesniej bylismy na innej plazy). Nie bylo tlumow, co mozecie zauwazyc na zdjeciach, bo od jakiegos czasu zanosilo sie na deszcz. To tez mozecie zobaczyc na fotach, te ciemne chmury. Pare osob spacerowalo sobie brzegiem plazy, niektorzy opalali sie, lezac na piasku albo na lezakach. Alicia bawila sie z jakimis dziecmi w wodzie, a ja z Nathanem siedzialam kawalek dalej na piasku i patrzylismy na nia. I wlasnie Nathan powiedzial w pewnym momencie, ze czuje, ze za chwile zacznie padac, ale ja jakos niespecjalnie sie tym przejelam, szczerze mowiac. Oczywiscie mial racje i po jakichs 10 minutach lunal taki deszcz, ze nic nie bylo widac! Sciana wody, doslownie. Alicii bylo wszystko jedno, bo i tak byla cala mokra, po kapaniu sie w oceanie :D. W sumie... Mi tez bylo wszystko jedno. Ten deszcz, chociaz naprawde ogromny, byl cieply i jakis taki fajny ogolnie. Poza tym, w ogole sie nie ochlodzilo i nadal bylo bardzo cieplo, takze generalnie kucnelismy sobie obok jednej z takich budek dla ratownikow (jedna widoczna na fotce) i poczekalismy troche, natomiast usmiech z twarzy nie schodzil mi w ogole przez caly ten czas. Nie bylo sensu czekac az calkiem przestanie padac, wiec zebralismy sie, gdy troszke sie uspokoilo i kierowalismy sie w strone auta. Zaluje, ze nie zrobilam zadnego zdjecia w tamtym momencie, no ale trudno. To, co widzialam, pozostanie w glowie na zawsze, wiadomo :).

South Beach

To z tych chmur byl taki deszcz!


Moc sie tak ubrac w srodku stycznia - bezcenne!


Alicia i Nathan

Fort Lauderdale

Ogladaliscie kiedys moze program pt. "Miami Ink"? Opowiada on o pracy studia tatuazu w Miami Beach, ktore nazywa sie Love Hate Tattoo Studio. Strasznie chcialam tam pojechac i od dawna myslalam sobie, ze to wlasnie tam zrobie sobie kiedys tatuaz. Nie wiedzialam, kiedy to nastapi i w ogole, ale wiedzialam, ze kiedys na pewno. Dlatego tez, gdy dowiedzialam sie, ze bedziemy w tym miescie, powiedzialam Hostowi, ze chcialabym tam wpasc i zapytac o terminy. Wchodzac do srodka, bylam taka podekscytowana, ze nawet sobie nie wyobrazacie! Byc w miejscu, ktore widzialo sie w programie telewizyjnym tyle czasu... Niesamowite. Akurat wtedy byl Yoji, do ktorego podeszlam i powiedzialam, ze chcialabym zrobic sobie tatuaz i kiedy maja jakies wolne terminy. A on do mnie: "...teraz", wiec ja tak: "OKEJ" :D. Na szczescie wiedzialam, co i w jakim miejscu chcialam miec. Tatuowal mnie Darren. WOOOOW, jedno wielkie WOW. A moj Host z Alicia siedzieli obok i patrzyli ;).

Troche bolalo. Tak szczerze, to prawie umarlam haha 
Ale doskonale wiedzialam, co bede czuc, wiec bylam przygotowana.

Takze generalnie pamiatka na cale zycie :). I powiem Wam, ze bylam troche zdziwiona tym, ze Alicia tak spokojnie na to patrzyla caly czas! Jakby ktos byl ciekaw - zaplacilam $376 juz z podatkiem, cena bez podatku to $350.
Najlepsze bylo to, ze Yoji zapytal skad jestesmy, wiec Nathan powiedzial, ze oni z Atlany, a ja powiedzialam, ze mieszkam tam, ale generalnie, to jestem z Polski i on wtedy, cytuje: "ooohh, from Poland... dziekuje!". Natomiast pozniej, gdy kupowalam masc, to dziewczyna powiedziala, ze w Polsce mamy najlepsza masc na tatuaze ever (Bepanthen), a ja taki szok! Fajnie, fajnie. Nie dziwie sie, gdy jakis Amerykanin nie do konca wie cokolwiek o Polsce (na razie sie z tym nie spotkalam), a jesli ktos wie cos wiecej oprocz tego, ze nasz kraj lezy w Europie pomiedzy Rosja, a Niemcami, to jest to naprawde super. A juz tym bardziej, gdy ktos mowi cos, o czym ja nie mialam pojecia, jak chociazby to, ze mamy najlepsza masc haha

Tak wyglada ktos, kto czuje sie, jakby byl
"on top of the world" :).