Tuesday, December 31, 2013

Szczesliwego 2014 roku!


Ten kolaz powyzej (mozecie powiekszyc, klikajac na niego) to taki zbior zdjec z kazdego miesiaca mijajacego roku. Nie ma tam jedynie stycznia i lutego, ktore byly chyba najgorszymi miesiacami w moim zyciu, ale tak poza tym, to sa wszystkie najwazniejsze i najfajniejsze wydarzenia, ktore mialy miejsce w ciagu ostatnich dwunastu miesiecy. Niestety rok 2013 byl dosc ciezki dla mnie, bo mialam wiele kiepskich dni... Nawet nie tyle dni, co az miesiecy! I naprawde nigdy nie chcialabym tego powtorzyc i bede robic wszystko, co w mojej mocy, by do tego nie dopuscic. Pomijajac ten kiepski czas, bylo tez mnostwo genialnych wydarzen, ktorych nigdy nie zapomne. Mnostwo roznych przygod, ktore zapadna mi w pamiec na zawsze. Poza tym, to wlasnie w tym roku nastala najwieksza zmiana w moim zyciu, czyli wszystko odwrocilo sie o 180 stopni i w koncu zmienilam wszystko i wyjechalam na drugi koniec swiata w poszukiwaniu szczescia, ktore w 90% juz znalazlam. Z cala odpowiedzialnoscia moge powiedziec, ze jestem z siebie dumna, ze osiagnelam to, czego bardzo chcialam i nie poddalam sie po drodze. Jestem pewna, ze ta determinacja nadal jest we mnie i moja chec do dzialania i spelniania marzen wcale nie skonczyla sie w momencie postawienia nogi w Stanach. Powiedzialabym nawet, ze jest jeszcze wieksza, bo teraz jeszcze mocniej wierze w to, ze jak sie chce, to mozna!

Zycze Wam wszystkim szczesliwego Nowego Roku! Niech bedzie to czas nowych szans i nowych drog, jakiekolwiek sobie wybierzecie. Abyscie kazdego dnia mieli usmiech na twarzy, obyscie rozwiazywali wszystkie problemy pomyslnie. Zebyscie czerpali garsciami z tego, co los Wam szykuje i zebyscie nie zniechecali sie, jesli ow los podrzuci Wam jakas klode pod nogi. Przeskoczcie ja i idzcie dalej. Pamietajcie, ze nic nie dzieje sie bez przyczyny, a kazda kolejna poznana osoba ma jakis konkretny wklad w Wasze zycie. Czasem dowiecie sie o tym od razu, czasem pozniej, ale zawsze zdacie sobie sprawe z tego, gdzie ten powod jest. Szczescia!!

Glebokie przemyslania prosto z kwejka ;) : "Tomorrow is the first blank page of a 365 page book. Write a good one."


PS. Okazalo sie, ze w styczniu na Florydzie bede dwa razy! W najblizszy czwartek lecimy do Boca Raton (KLIK) na caly weekend i juz nie moge sie doczekac :>

Sunday, December 29, 2013

Misz-masz tego, co u mnie...

Witajcie w ten spokojny i cieply, niedzielny wieczor. Wrocilam przed chwila do domu (pozwolilam sobie zjesc mrozony jogurt... tak, znowu! pyszka) i mimo tego, ze w tej chwili jest dopiero dziewiata, to chce mi sie spac. Pewnie napisze notke i wskocze pod koldre... Tylko o tym teraz marze. No ale nie o tym, nie o tym... Mam kilka spraw do opowiedzenia, a dzisiejsza notka to kolejny misz-masz :).

Miami Beach!
Okej, wycieczka do Seattle nie doszla do skutku, ale, jak to sie mowi, nie ma tego zlego! Przynajmniej nie wydalam kasy, nie? Wiem, ze i tak tam polece, wiec nic straconego. Natomiast teraz moge powiedziec na pewno, ze za nieco ponad dwa tygodnie lece do Miami na trzy dni. Nie ze tak po prostu bez konkretnego celu, nie, nie... Lece sobie na wystep Chippendalesow, o ktorych juz to pisalam nie raz. I mega sie jaram tym, ze w srodku stycznia bede mogla pospacerowac sobie po plazy w Miami, w pelnym sloncu (oby!) z temperatura powietrza ok 25 stopni celsjusza w dzien. To bedzie niesamowite!
Przed zakupem biletu chcialam skorzystac ze strony cheapflights.com, bo mozna tam znalezc naprawde tanie loty. Czasami sprawdzam z ciekawosci i nie raz bylam pod wrazeniem. Tym razem znalazlam jeden z lotem w obie strony za $170, ale w koncu moj Host powiedzial, zebym sprawdzila loty w Delcie, bo oni maja jakis tam program lojalnosciowy, w ktorym on jest i wie, ze moze mi obnizyc cene. Takze wyszlo w sumie $130 w obie strony na glowne lotnisko.

Swieta, swieta i po swietach...
Ja juz to pewnie pisalam tu gdzies, ale Boze Narodzenie to czas, ktorego ja naprawde nie lubie i nie obchodzilam tych swiat w Polsce. Dlatego tez ciesze sie, ze trafilam do rodziny, ktora rowniez ich nie obchodzi. Tzn. Margie, babcia Alicii, wysylala prezenty chyba kazdej osobie ze swojej rodziny, a i przyjaciele nie zostali pominieci. Ja tez co nieco dostalam, drobiazgi, ale nie spodziewalam sie, wiec bylo mi bardzo, bardzo milo. Alicia za to dostala chyba milion roznych rzeczy, w tym np. rozowe buty kowbojskie... Serio?! Jednak to, co zdziwilo mnie najbardziej to fakt, ze dostalam prezent od... matki Malej. Naprawde, ta kobieta ma cos nie tak z glowa, serio mowie. Ostatnio powiedziala Alicii, ze ja na starosc bede brzydka, bo jestem z Polski, a nie z Chin (chodzilo jej o Azje ogolnie), a przeciez Europejki sie marszcza, jak sa stare, itp., natomiast Azjatki pozostaja "mlode" do konca zycia. Coz, teoria Nathana jest taka, ze ona wie, ze ja jestem teraz ladniejsza od niej (tekst Alicii do niej: "Aga ma ladniejsza, gladsza i jasniejsza skore niz ty" sprawil, ze pewnie rzucala talerzami o sciane, jak wrocila do domu), wiec stara sie znalezc cos, co sprawi, ze poczuje sie lepiej. Takze no, nie rozumiem opcji prezentu, ale spoko ;). Za to ja zrobilam pierogi, ktore wszystkim smakowaly! Wybor padl na ruskie.








2014 za 3... 2... 1...
Zastanawialam sie, co bede robic w tegorocznego Sylwestra. Pamietam doskonale, ze rok 2013 przywitalam ze lzami splywajacymi po policzkach, wiec niezwykle mi zalezalo na tym, zeby tym razem byl to usmiech, zamiast lez. No i bedac tutaj, myslalam sobie, ze fajnie byloby oderwac sie od towarzystwa au pairowego. Nie to, zebym miala cos przeciwko, nie! Po prostu jakos tak chcialam spedzic ten czas z kims innym. Szczesliwie zlozylo sie, ze jak szlam tydzien temu do Publix, to podjechala do mnie Taylor (pisalam o tym), bo ostatnio dostalam od niej smsa, ze zaprasza do siebie znajomych i chcialaby, zebym wpadla. No to ide! 

"I'm bleeding!"
Wczoraj pojechalismy do centrum handlowego, bo chcialam kupic sobie dzinsy. Mialam jechac sama, ale w koncu zapytalam, czy Nathan z Alicia nie chcieliby tez jechac, bo nie mieli zadnych planow. Ja dzinsow nie kupilam, bo nie bylo mojego rozmiaru, do czego sie juz przyzwyczailam..., ale oczywiscie nie wyszlam z pustymi rekami, wiec spoko. 
Gdy ja lazilam po sklepach, oni byli w strefie dla dzieci. Po jakims czasie kierowalam sie w tamta strone i, gdy bylam bardzo blisko, zobaczylam, ze Host niesie na rekach Alicie, a polowa jej twarzy i jego szyja byly zakrwawione. Podeszlam szybko blizej i okazalo sie, ze to jej nos tak krwawil. Zapytalam, co sie stalo i okazalo sie, ze biegala i bawila sie z dziecmi, az w koncu uderzyla w glowe jednego z chlopcow i krew prysnela w jednym momencie. Ona oczywiscie plakala, chociaz mowila, ze nie boli, ale szybko rozeszla sie panika, jaka oboje mieli w oczach. Ja bylam dziwnie spokojna, ale to dobrze. Wkurzala mnie tylko babka, ktora byla obok i wyglaszala swoje madrosci na temat tego, co powinnismy zrobic (np. polozyc Alicie na plecach...), ale wlasciwie dziesiec minut pozniej Mala zartowala, mowiac: "ale przywalilam w jego glowe, nie?!". 
Ej, ale tak serio, nie wiedzialam, ze z nosa moze leciec az taka ilosc krwi na raz!


Okej, ja juz zasypiam... Nie wiem w sumie czemu tak dzisiaj mam, no ale to nic, zdarzaja sie i takie dni przeciez.

Do nastepnego!

Thursday, December 26, 2013

Money, money, money - czyli kieszonkowe, wydatki, ceny w sklepach...

$195 to pieniadze, ktore kazda au pair dostaje kazdego tygodnia. Wedlug mnie jest to kwota, ktora wystarcza w zupelnosci, bo nie placimy za mieszkanie, zadne rachunki ani jedzenie, wiec to wszystko jest na nasze wlasne zachcianki. Ja jestem usatysfakcjonowana. Nathan, moj Host, po zaledwie kilku dniach mojego pobytu tutaj, dal mi czek z kwota za 3 miesiace z gory, co oznacza, ze w tym momencie na koncie w jednym momencie mam tyle pieniedzy, ile nie mialam nigdy wczesniej i calkiem dobrze mi z tym ;). Nathan powiedzial, ze woli robic tak, a nie dawac co tydzien, bo nie chcialby, zebym znalazla sie w sytuacji, kiedy np. nagle mi zabraknie kasy i utkne gdzies albo bede chciala gdzies leciec i nie bede mogla kupic biletow, zanim nie odloze potrzebnej kwoty. Doceniam to!

Niestety (albo i stety - zalezy, jak na to patrzec) dosc czesto bywam w sklepach, ktore mam w okolicy, i w ktorych jest wszystko i nic. Do sklepow tego typu zaliczaja sie: ROSS, Marshalls, Walmart, Target. To takie cztery, w ktorych bywam najczesciej, gdy zachce mi sie kupic np. wieszaki na ciuchy albo kubek na dlugopisy, czy tez zeszyt. Oczywiscie zawsze konczy sie na tym, ze jadac po jedna rzecz, wychodze z kilkoma, bo mysle sobie: aaa no dobra, zobacze, jakie tam ciuchy dzisiaj maja... No, wlasnie dlatego musialam kupic wieszaki :). Nie bede tu pokazywac wszystkiego, co kupilam do tej pory, bo to bez sensu. Dam tylko takie przyklady pierwsze z brzegu... Na pierwszy ogien idzie ROSS.

$16.99

$5.99

$8.99 / $9.99

$16.99 / $9.99

$4.99 za jeden i tyle samo za drugi komplet



Jesli chodzi o ceny kosmetykow, to faktycznie racje mieli Ci, ktorzy mowili, ze tu jest o wiele taniej i nie ma sensu z Polski zabierac zbyt duzo. Wiadomo, ze sa i te mega drogie rzeczy, ale ja jakos nigdy nie celowalam w kosmetyki z wyzszej polki, wiec dla mnie ceny tego, co ja kupuje, sa super. Najwieksza roznica, jaka do tej pory zaobserwowalam, jest cena podkladu Revlona, ktory uzywam (polecam!). Dokladniej, Revlon Colorstay, ja mam 150 Buff do cery tlustej. Nie mam tlustej, ale ten lepiej sie trzyma i lepiej kryje niz ten do suchej. Zaplacilam $9.49, co po przeliczeniu daje niecale 30zl, a chcialabym tutaj zaznaczyc, ze ten sam podklad w Polsce kosztuje w sklepach typu Rossmann albo hebe min. 65zl! Chyba ze jest na promocji, to czasem mozna trafic za 35 (polecam hebe), ale generalnie widzicie roznice, nie? Za platki kosmetyczne zaplacilam $2.04, za zel do golenia $2.89 (tak, uzywam tego dla mezczyzn - jest lepszy po prostu), za tusz do rzes, ktory tez polecam, dalam $5.49, a za balsam Nivei (genialnie pachnie!) - $3.14. A przy kasie dostalam kupon na 5% znizki na nastepne zakupy.
To byl Target. Perfume kupilam w Bath&Body Works za $12. Pomadke Revlon (kolor 473, jakby ktos byl zainteresowany) kupilam w CVS Pharmacy za $4.99.


Oczywiscie akcesoria do wlosow to koniecznosc tym bardziej, ze z Polski nic nie zabralam, wiec musialam sie zaopatrzyc tutaj. Suszarka - ok. $15 (Walmart), prostownica - $19 (Walmart), lokowka - ok. $15 (Target).


Publix to najwiekszy sklep spozywczy w okolicy - pamietacie pewnie, jak ostatnio pisalam, ze szlam tam spacerkiem ;). Jesli chodzi o ceny jedzenia, to nie do konca jestem w stanie powiedziec, bo ja nie robie zakupow. Mialam ostatnio pojsc specjalnie po to, zeby porobic zdjecia, ale w koncu nie za bardzo mialam kiedy, a jak juz bylam, to zapominalam o fotkach... Takze pare przykladowych rzeczy, ktore pewnie i tak Wam sie nie przydadza, ale lepsze to, niz nic, nie? W koncu porobie zdjecia i je tu dodam :). O, przy okazji notki o jedzeniu! Tak, to jest dobry pomysl...
Olowki - $2.69, odswiezacz powietrza - $1.09, blok rysunkowy z grubymi kartkami - $3.39, spray do wlosow Garnier Fructis (zapobiega puszeniu i elektryzowaniu sie - naprawde dobry!) - $2.99, Orbit 2pak - $2.29, owoce - $2.40. 


Czesc z Was slyszala pewnie, ze Beyonce wydala ostatnio nowa plyte, ktora byla zaskoczeniem dla wszystkich. Znajduja sie na niej nowe piosenki i az 17 teledyskow, ktore masakrycznie chcialam zobaczyc. Dlatego tez pojechalam do Walmart, bo wiedzialam, ze tam na pewno znajde te plytke. Kupilam ja za $13.88. Przy okazji zakupilam tez DVD z filmem "Life is but a dream" i pelnym koncertem - obie te rzeczy juz wczesniej widzialam, ale ta plytka tak na mnie patrzyla i mowila "kup mnie, kup mnie", ze nie moglam odmowic. Dalam $16.88.


Ostatnio wpadlam sobie do Books-A-Million i w moje dlonie wpadla powyzsza ksiazka. Opowiada o tym, jak ojciec dwojki chlopcow spelnia zyczenia matki po jej smierci. Lzy polecialy mi juz na pierwszym rozdziale, ale u mnie to tez kwestia wspomnien, itp. Bardzo fajnie sie czyta. Dalam za nia $25.

Jesli chodzi o inne ceny, to jeszcze moge powiedziec, ze w styczniu sama lece do Miami, co bedzie mnie kosztowac ok. $150 w obie strony. Dallas w lutym to ok. $200 w obie strony. Za noclegi w zadnym z tych miejsc placic nie bede (skorzystam z CouchSurfingu). Za loty do Kalifornii w styczniu placi Host, bo lecimy w trojke. Takze nawet to nie sa jakies mega duze wydatki!
Dzisiaj mialam leciec do Seattle, ale nie wyszlo... Trudno, jeszcze bedzie okazja!

Poza tym to, na co wydaje kase, to jakies tam drobne rzeczy typu przekaski, kawa, itp.

Na koniec trzy takie fotki okolic, w ktorych bywam i o ktorych napisalam wyzej... Jak widzicie - same parkingi :).




Mialam jeszcze napisac co nieco o swietach, ale nie chce mieszac tematow bez sensu, wiec poswiece na to kolejna notke. Potem cos o okolicy, w ktorej mieszkam, a potem jedzonko. Tak, wszystko mam juz zaplanowane :D. 

Teraz nie wiem, co bede robic. Jest godz. 10:55 i Alicia jeszcze spi. Nathan wraca dzis z pracy wczesniej, ok. 14, bo jedna z jego siostr wraca do domu (mieszka w Kalifornii) i ma przesiadke w Atlancie, wiec chca sie spotkac. Tez pewnie pojade poznac ja :).

Okej, dosyc tego na teraz! Do nastepnego!

Sunday, December 22, 2013

Christmas party / Spacer?! Ze co?! Przeciez to jeszcze 5 mil!

Wiecie, co teraz robie? Przykladam lod do mojego kolana, jem solone Pringlesy maczajac je w dipie szpinakowym, popijam Kubusiem, ktorego dzis kupilam i maluje paznokcie, a za chwile wlacze sobie film pt. "Spadaj, tato", po czym pojde spac. Tak bardzo kreatywnie spedzam dzisiejszy wieczor ;). 

Po kolei...

W ciagu ostatniego tygodnia niewiele nowosci doswiadczylam. Czas plynal bardzo szybko, ale bez jakichs drastycznych skokow, wiec spoko. Jedyne, co mnie troche dobija to fakt, ze nie wiem, czy w koncu polece do Seattle w najblizszy czwartek. A juz w ogole najgorsze jest to, ze zalezy to tylko ode mnie, a troszke mi sie ta sprawa skomplikowala i nie moge sie zdecydowac... Daje sobie czas do jutrzejszego wieczoru.

Wczoraj Host zabral mnie do restauracji na kolacje swiateczna, ktora organizowana byla dla ludzi z jego pracy. Jego koledzy, ktorych poznalam juz wczesniej, przyprowadzili swoje zony. Wzbudzalam lekka sensacje, nie tylko ze wzgledu na wzrost (wiem, juz to mowilam kilka razy, ale wczoraj mialam dodatkowo szpilki) i blond wlosy (tu jest tak malo blondynek!!!), ale tez dlatego, ze dopiero co przylecialam do Stanow i w ogole... Jedna kobieta powiedziala, ze jest w szoku, ze jestem dopiero niecale 50 dni, bo moj angielski jest "perfect". Nie powiem, zeby mi sie to nie podobalo :D. Bylo bardzo milo i ciesze sie, ze poszlam. Alicia zostala w domu.

Jego kumpli, o ktorych wspomnialam przed sekunda, poznalam jakis czas temu, bo Nathan powiedzial mi, ze w sumie to moglabym przyjechac z Alicia na ich lunch, ktory codziennie sobie jedza gdzie indziej. No i tak jezdzimy co jakis czas. Mala tez ich lubi, wiec tym bardziej.

Jesli chodzi o Boze Narodzenie, to moja Host Family nie obchodzi swiat i jest mi to bardzo na reke. Ja sama zadnych swiat nie lubie, a te byly najwieksza meczarnia dla mnie i nie spedzalam ich z rodzina, wiec ciesze sie, ze trafilam do ludzi, ktorym tez to, delikatnie mowiac, wisi i powiewa :). Nie mamy nawet choinki. Denerwuja mnie te wszechobecne piosenki swiateczne... Restauracje, sklepiki, centra handlowe... WSZEDZIE. Ale nie denerwuja mnie za to ozdobione domy, bo wygladaja pieknie, gdy juz jest ciemno.

Moj pokoj wzbogacil sie ostatnio o biurko, co zawdzieczam oczywiscie mojemu Hostowi oraz Ikei w Atlancie. Teraz mam juz prawie wszystko, czego potrzebuje. Jeszcze tylko tablica korkowa i kilka zdjec...

Moj 47. dzien tutaj (dzis) byl dniem, kiedy przewrocilam sie na schodach pierwszy raz. Nie mam pojecia, jak ja to zrobilam, ale kolano mnie tak bolalo, ze nie moglam wyprostowac nogi, a co dopiero wstac. Stad przykladanie lodu, o czym wspomnialam na samym poczatku. 

Postanowilam dzisiaj isc na spacer do najbliszego duzego sklepu, ktory jest oddalony o 4,9 mil (9,3km).
Bedac w Warszawie, naprawde duzo spacerowalam po miescie i lubie to. Tutaj jezdze autem non stop, wiec troszke tesknie za tym lazeniem, czasem bezcelowym. Stwierdzilam, ze tym razem sie przejde, wiec zaopatrzylam sie w sluchawki, co by posluchac muzyki, i w droge! Szlo sie dobrze i nawet nie bylam zmeczona mimo tych wszechobecnych wzgorz. Jedyny minus jest taki, ze tu oczywiscie nigdzie nie ma chodnikow, wiec caly czas musialam isc po trawie. Wzbudzalam tez niemale zainteresowanie, bo, jak to Nathan powiedzial, "it's unusual to walk here". Doslownie co 2 minuty musialam mowic: "no, I'm fine, thank you, just walking... YES, I'M SURE". Z jednej strony to mile, ze ludzie sie interesuja, ale z drugiej nie moglam nawet normalnie muzyki posluchac :P. Najlepsza byla opcja z jedna dziewczyna. Jak sie okazalo, ma na imie Taylor, ma 20 lat i mieszka kilka domow dalej. Powiedziala, ze zobaczyla mnie przez okno, pomyslala: "gdzie ona idzie?!", a po kilku minutach wsiadla w auto i pojechala sprawdzic, gdzie jestem. Niezle. Dala mi swoj numer, wiec w sumie calkiem fajna sprawa, bo rzadko widuje sasiadow i nie wiedzialam, ze mieszka tu ktos mniej wiecej w moim wieku. Spoko :).

By the way, bylam ubrana w cienka koszulke na ramiaczkach i bylo mi cieeeeeplo :> Jak widzicie po lewej - 21 grudnia, godz. 22:23 i 71*F, co daje niecale 22*C. I tak, wiem, w prawie kazdej notce pisze o pogodzie. Jest to spowodowane tym, ze NADAL jestem tym zafascynowana!

Co tam jeszcze... Chyba tyle chcialam tym razem. Wsrod komentarzy widzialam, ze ktos prosil o post o cenach, zakupach, itp., a inny ktos prosil o post o okolicy, domu i takich tam... Oba sa w fazie poczatkowej, wiec prosze o chwile cierpliwosci :). 
Czytalam Wasze notki, ale komentarze nadrobie jutro!

Na koniec kolejne zdjecie z Alicia! Ciesze sie, ze ona sama prosi o fotki, bo kiedys, przed moim przylotem, ostatnia rzecza, o jakiej by pomyslala, to robienie fot wlasnie. A teraz mowi o tym naprawde czesto. Tak w ogole to Nathan wyslal kilka moich zdjec z Alicia do jej matki... Slyszalam, jak je komentowala, ale wiecie, to byly tylko slowa. Mysli nie slyszalam ;).


Do nastepnego!

Monday, December 16, 2013

W stolicy KFC - Louisville, Kentucky.

Nie ukrywam, ze bardzo podoba mi sie to, ze Nathan wyjezdza czasem z pracy do roznych miejsc i moze zabierac mnie oraz Alicie. Powiedzial, ze wczesniej bralby Mala, ale przeciez nie mialby gdzie jej zostawic w momencie, gdy szedlby pracowac. Ostatnio mial leciec do Louisville w stanie Kentucky tylko na jeden dzien, ale ustalilismy, ze polecimy na caly weekend. Takze w zeszly piatek wieczorem wsiedlismy do samolotu i po niecalej godzinie wyladowalismy w miescie, w ktorym miesci sie glowna siedziba KFC, przez co wszedzie widzialam ten czerwony szyld. Przywitaly nas zaspy sniegu, sople lodu, lekki mroz i wiatr, co zdecydowanie mi sie nie podobalo. Ogolnie dla mnie nie bylo tragedii, bo tam bylo ok. -2 w dzien i -6 wieczorem, wiec temperatura normalna jak na lagodna zime w Polsce (ile razy przezywalo sie po -20 stopni, nie?), ale moja rodzinka nie jest do tego przyzwyczajona i po pierwsze - nie wzieli odpowiednich ciuchow; po drugie - caly czas narzekali. Troche ich wymeczylam spacerami, ale przeciez nie po to tam pojechalam, zeby siedziec caly czas w cieplym hotelu! W Downtown jest zbudowany taki jakby korytarz, ktorym mozna przejsc dookola, nie wychodzac na zewantrz. Nathan chcial korzystac, ale ja powiedzialam, ze nieeee, idziemy na dwor i koniec! Oczywiscie udalo mi sie ich przekonac. 

Musze jednak przyznac, ze w dzien wyjazdu my tu mielismy +25 stopni, wiec roznica temperatur sprawila, ze automatycznie sie przeziebilam. Ale spoko, spoko, juz jest wszystko okej!





Jesli chodzi o samo miasto, to nawet nie mam za duzo zdjec. Miasto, jak miasto, nic mnie jakos szczegolnie nie zachwycilo ani nie sprawilo, ze zapamietam ta krotka podroz na zawsze. Nie, nie tym razem. Oczywiscie fajnie bylo moc tam pojechac, bo to kolejne miejsce w Stanach, ktore moglam zobaczyc i to w dodatku za darmo. Na mojej mapie na scianie, ktora Wam pokazywalam, zaznaczam miejsca, ktore widzialam. Na razie jest ich bardzo niewiele, ale kazda kolejna wbita szpilka to kolejne wspomnienia i kolejny krok do osiagniecia celu, jakim jest odwiedzenie wszystkich stanow.









Jednego dnia poszlismy sobie do Kentucky Science Center. Miejsce to kojarzy mi sie z warszawskim Centrum Nauki Kopernik, ale jest zdecydowanie gorsze. Mniej atrakcji, a niektore eksperymenty tak banalne i oczywiste, ze kazdy z Was sam moglby na nie wpasc. Ogolnie jednak wrazenia mam pozytywne, a Alicia swietnie bawila sie w dziale przeznaczonym dla dzieci, wiec to najwazniejsze. Jesli chodzi o mnie, to najbardziej podobala mi sie czesc biologiczna, bo jest to dziedzina, ktora zawsze jakos tam mnie interesowala, wiec fajnie bylo poogladac jak bije serce, jak pracuja pluca albo poczytac rozne ciekawostki dotyczace ciala czlowieka.















Dzien pozniej Host poszedl do pracy, a ja z Alicia wybralysmy sie do muzeum baseballa. Bardziej ja chcialam tam isc, niz ona, ale to jest naprawde bardzo fajna dziewczynka, z ktora ZAWSZE da sie dogadac. W muzeum ogladalismy film o baseballu, o historii, najbardziej popularnych druzynach, itp. Alicia powiedziala w pewnym momencie dokladnie to: "w ogole nie interesuje mnie ten film i nudzi mi sie, ale wiem, ze tobie sie podoba, wiec poczekam, zebys byla zadowolona". I wlasnie podejscie tego typu nie bylo wyjatkowe i jednorazowe, bo ona taka po prostu jest.








Pojechalismy tez do Mammoth Cave National Park, ktory miesci sie poltorej godziny drogi autem od Louisville. Juz kiedys bylam w miejscu jak to i bylo spoko, wiec bez obaw poszlam i tym razem. Byla to najgorsza decyzja w calym moim zyciu, bo to, jaki mialam atak paniki spowodowany ogromnymi pajakami, ktore widzialam, pozostanie w mojej psychice na zawsze...



Jak wysiedlismy z samolotu w Atlancie, to nawet nie musialam zakladac kurtki :). Wiem, ze ja tu wiecznie tylko o pogodzie, ale no na serio, jest 16 grudnia, a ja chodze w cienkiej kurteczce z podwinietymi rekawami!

No, takze mowiac ogolnie - wyjazd mi sie podobal, ale bylam zmeczona, bedac z Alicia 24/h. Naprawde ja uwielbiam i generalnie nie meczy mnie, ale jednak na pewno zdajecie sobie sprawe, ze takie bycie z 4letnim dzieckiem non stop potrafi w pewnym momencie zwyczajnie denerwowac. Nawet Nathan powiedzial, ze potrzebuje przerwy. Dlatego odpoczelam sobie po powrocie pare dni i juz mi lepiej.

Obrazki, ktore dostalam w prezencie :). 
Dwa z wielu innych, na ktore mam juz specjalne pudelko.


Jesli chodzi o ciekawostki z zycia codziennego...
1. Mam wiele planow wyjazdowych, a ostatnio pojawilo sie i Puerto Rico! Najbardziej jednak jak na razie podoba mi sie to, ze w styczniu spedze dwa tygodnie w Kalifornii.
2. Dobijaja mnie tutejsze sklepy... Tzn. tylko z jednej strony. Pojechalam dzisiaj do ROSS po wieszaki na ciuchy, bo juz mi ich zabraklo (odpowiedz na pytanie "dlaczego?" znajdziecie w dalszej czesci tego punktu). Jak sie mozecie domyslac - wieszaki oczywiscie zakupilam. Dodatkowo kupilam tez sukienke, co juz mnie w ogole nie dziwi, bo za kazdym razem, gdy jestem w ktoryms z tych 'fajnych' sklepow (ROSS, Marshalls, Walmart, Target, itp.) to kupuje wiecej, niz potrzebuje. Musze jednak dodac, ze nie przejmuje sie tym jakos szczegolnie, bo moj zdrowy rozsadek dziala wtedy, gdy powinien (np. ostatnio nie kupilam sukienki, ktora byla uszyta chyba z mysla o mnie, bez kitu, bo kosztowala $180), a poza tym tu jest naprawde tanio! Na dniach wrzuce post o cenach, sklepach, itp.
3. Picie wodki z Hostem - bezcenne. Btw, jak ostatnio zamowilam jakiegos drinka w knajpie, to kelner chcial zobaczyc moj dowod. Wyciagnelam wiec i pokazalam, on tak patrzy i patrzy... W pewnym momencie pyta: "gdzie tu jest data urodzenia?" :D.
4. Ostatnio, tzn. przedwczoraj, zepsul mi sie laptop. Tak, ten laptop, ktorego kupilam miesiac temu. Na szczescie nie mialam na nim nic waznego, a zreszta doswiadczenie nauczylo mnie wrzucac zdjecia na serwer, wiec moj SkyDrive swietnie sie tu spisuje. W kazdym razie, pojechalam do sklepu, w ktorym go kupilam i oddalam mowiac, ze sie zepsul. Od razu dostalam nowy w zamian. Wszystko trwalo moze z 10 minut, a ja nie mialam nawet rachunku. Ah, to lubie.
5. Na parkingach zawsze staram sie zostawiac auto w miejscu, gdzie jest cos charakterystycznego. Np. dzisiaj - ogromny, bialy autobus. Spowodowane jest to tym, ze czesto zdarzaja mi sie niesamowite problemy ze znalezieniem auta! Jest tu tyyyyle bialych samochodow, ze raz lazilam po parkingu 20 minut jak glupia.
6. Musze w koncu zaczac ogarniac prawo jazdy i dowiedziec sie o zajecia na uczelni... Wiem, ze to nic takiego. Z prawkiem nie bede miala problemow, a przynajmniej tak mysle. Kwestia tylko tego, zeby sie zebrac, pojechac i zalatwic.
7. Nadal jestem zachwycona podejsciem Amerykanow do innych ludzi, ktorych mijaja na ulicach! Nie moge wyjsc z podziwu, naprawde.
8. Dziwia mnie jednak te ogromne kolejki do Starbucks. Wiadomo, ze nie zawsze i nie wszedzie, ale czasami ciagna sie daleeeeeeko za drzwi wejsciowe. Jak dla mnie - kawa jak kawa, a ludzie traktuja to miejsce, jakby bylo najbardziej prestizowe na swiecie. No ale wiadomo, ze kazdy ma swoj gust, wiec jak im sie chce stac w tych kolejkach, to niech stoja :).

Na do widzenia dodaje moje zdjecie z Alicia, Catgirl :P, zebyscie przypadkiem nie zapomnieli, jak wygladam :D. Paaa!