Saturday, September 28, 2013

Dobro wraca!

Zastanawiałam się ostatnio nad prezentami dla mojej rodzinki. No i wiem, co chcę dać Małej - polskie bajki w wersjach po angielsku i pewnie jakieś słodycze, zrobione własnoręcznie kolorowanki, czy coś. A'propos, wie ktoś, gdzie mogę dostać takie książki z bajkami w obu językach? Chodzi mi o sklepy w Warszawie lub internet. No, z tym nie będę miała problemu, ale gorzej z Hostem. Myślę, myślę i nie mam zielonego pojęcia, co chciałabym mu dać, z czego byłby zadowolony. Od razu mówię, że wolałabym nie kupować mu wódki... Jakieś pomysły? W dodatku zastanawiałam się, czy powinnam przywieźć jakiś drobiazg jego mamie, skoro mieszka z nim i pomaga mu w przygotowaniach do mojego przyjazdu i w ogóle. Myślę, że tak, a jeśli dobrze myślę, to przynajmniej nie miałabym z tym problemu, bo ona lubi gotować, więc pomysł na prezent nasuwa się sam.



Zostając jeszcze w temacie mojego wyjazdu do Stanów, dam Wam zagadkę: co łączy Atlantę (czyli miasto, obok którego będę mieszkać) z moim ukochanym aktorem (Jim Carrey)?
Odpowiedź: nowym film Jima kręcony jest w Atlancie!
Mówię Wam, ja jeszcze tu kiedyś wrzucę moje zdjęcie z nim ]:->
  





Na inny temat...
Gdy byłam wczoraj w drodze do pracy, zaczepiła mnie pewna starsza pani, chodząca o kulach, w grubych okularach, zgarbiona i w dodatku z ciężką siatką z zakupami w ręku. Widziałam ją już z daleka i zauważyłam, że próbowała zagadać do kilku osób, ale nikt się nie zatrzymał. Zapytała, czy nie pomogłabym jej przejść przez ulicę. Powiedziałam, że oczywiście, ale może poszłybyśmy na przejście dla pieszych, które było kawałek dalej. Pani powiedziała, że nie trzeba, ona przez ulicę szybko przejdzie, ale potrzebuje pomocy tylko po to, by się podeprzeć na czyimś ramieniu, bo niedawno się przewróciła i nie chciałaby tego przechodzić drugi raz. Wzięłam więc jej siatkę, złapała mnie za rękę i przeszłyśmy na drugą stronę. Pani dziękowała mi w taki sposób, że aż wielka łza spłynęła jej po policzku. Przypuszczam, że było to spowodowane między innymi tym, że nikt wcześniej nie chciał jej pomóc. Co więcej, nawet nikt nie chciał się zatrzymać, tylko każdy przechodził obok, nie zwracając uwagi... 
Niestety (albo i stety, czasami) mam sporo empatii w sobie i aż mi zrobiło się przykro, gdy już oddałam jej zakupy i poszłam dalej. Miała w oczach tyle wdzięczności, że nie potrafię tego opisać, a przecież nie zrobiłam nic takiego! Wystarczyło pomóc przejść przez jezdnię, a, jak widziałam, dla niektórych to zbyt wiele.
Na pożegnanie, zapytała: "jak się pani chodzi na tak długich nogach?" :D

Wednesday, September 25, 2013

mój filmik!

Okej, skoro już wiem, gdzie lecę i w ogóle, to filmiku nie będę poprawiać, bo po co, nie? Robiony był na szybko, ale Hostowi się spodobał, Małej też, więc po jakże głębokim zastanowieniu postanowiłam zmienić jego dostępność na "publiczny" i Wam pokazać. Tym bardziej, że już dawno mówiłam, że to zrobię. No trudno, nie raz mnie już mnóstwo ludzi widziało w różnych miejscach i nie powinno mi to robić różnicy, więc udaję, że nie czuję ani grama wstydu :). W końcu jedyna różnica polega na tym, że tu mówię po angielsku. Tzn. próbuję. W związku z tym, że funkcja wrzucania filmów na blogspocie nie wyszukuje mojego (nie wiem czemu), obejrzeć go możecie, klikając TUTAJ. Enjoy!

Btw, dziś dostałam maila od Hosta z najnowszym zdjęciem Małej i wiadomością, iż powiedziała, że nie może się mnie doczekać. Normalnie aż miałam uśmiech od ucha do ucha przez pół dnia! Nie mogę się doczekać wylotu, serio.

***

Piosenka, która ostatnio mi się spodobała...


Miłego popołudnia!

Monday, September 23, 2013

zostało 41 dni! / #2 Dublin

Hej, to znowu ja :).

Dziś dostałam maila z agencji, że 4 listopada lecą jeszcze dwie dziewczyny, z czego jedna też z Warszawy, czyli tak, jak ja (oby nic się nie zepsuło po drodze - wypluwam - tfu, tfu!). Przyznam, że spodobała mi się ta informacja, bo z kimś zawsze lepiej. Można się wspierać w krytycznych momentach czy coś :D. Natomiast przeraziły mnie instrukcje dotyczące ubiegania się o wizę. Z jednej strony proste, a z drugiej czuję, że może być ciekawie...

***

Ok, to teraz chwila oddechu od tematu mojego wylotu do Stanów (w co dalej nie mogę uwierzyć!!!!) i przyszedł czas na kilka słów o wycieczce do Dublina. Aż tak długiego postu o tym mieście, jak o Berlinie, nie dam, bo niewiele wiem. Ale takie tam moje obserwacje z niecałych czterech dni będą, a co!

Ciekawostką na start niech będzie to, że Ryanair ma limit bagażu rejestrowanego max 15kg. Odprawiając się na Okęciu, miałyśmy 14,8kg! Normalnie waga w oczach! Poza tym wszystko było spoko, nie miałyśmy żadnych problemów, a i kolejki wszystkie szły bardzo szybko, więc nawet na nic nie musiałyśmy czekać.

Z lotniska w Dublinie do centrum miasta można bez problemu dojechać miejskim autobusem. Za bilet trzydniowy zapłaciłam 15euro. Poruszałam się tylko autobusami, które, według mnie, są genialnie zorganizowane. Wszędzie mnóstwo przystanków, jeżdżą co chwilę i właściwie wszędzie da się dotrzeć bez problemu.



To, co muszę Wam powiedzieć to fakt, że byłam mega, ale to mega zaskoczona i zdecydowanie zachwycona tym, jacy Irlandczycy są mili i kulturalni! Nigdy nie spotkałam się z tym, żeby pasażerowie wychodzący z miejskiego autobusu dziękowali kierowcy i żegnali się z nim, życząc miłego dnia. Ktoś mnie lekko szturchnął na ulicy, a od razu się odwracał i przepraszał z uśmiechem na twarzy. Nie zliczę, ile razy słyszałam "I'm sorry, hello ladies, thank you, how are you?". Przechodnie potrafili uśmiechać się do innych bez powodu, co u nas niestety nie jest zbyt częstym widokiem. 
Btw, ja wcale nie narzekam na Polskę cały czas ;)!

Strasznie ciężko było mi się przestawić na ruch lewostronny na te zaledwie kilka dni. Wiem, że jakbym tam posiedziała dłużej, to w końcu bym się nauczyła, ale serio było mnóstwo momentów, gdy nie wiedziałam, w którą stronę patrzeć, przechodząc przez ulicę! Całe szczęście na wielu przejściach były napisy na jezdniach takie, jak to na poniższej fotce. Bardzo pomocna rzecz.



A'propos przejść, czy w innych miejscach w Irlandii też tak jest, że ludzie nie patrzą na auta i autobusy, tylko przechodzą sobie przez ulicę na czerwonym?! Wiem, że u nas też się to zdarza często, ale to, co widziałam w Dublinie sprawiało, że otwierałam oczy ze zdumienia. Jakiś pan chodzący o kulach, przechodzący przez środek ulicy wśród autobusów i samochodów to taki przykład pierwszy z brzegu. To się działo nagminnie i aż w pewnym momencie i ja z koleżanką zaczęłam tak robić. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że kierowcy nie trąbili, tylko czekali aż ktoś przejdzie mimo tego, że mieli zielone, a dany przechodzień nie. Ciekawe, ile tam jest wypadków z udziałem pieszych...

Pogoda oczywiście nie rozpieszczała, wiadomo. Całe szczęście, że wzięłyśmy kalosze, bo inaczej byłoby kiepsko. Ludzie tam są raczej przyzwyczajeni, bo mało osób używało parasolki. Najgorsze było to, że to nie był taki normalny deszcz, który popadałby załóżmy godzinę i później byłby spokój. Nie, nic z tych rzeczy. Tam padało po prostu non stop! Raz mżawka i nie wiadomo czy otwierać parasolkę, czy nie. Za chwilę spokój, a po pięciu minutach znowu deszcz, tym razem mocniejszy, oraz wiatr. Po paru chwilach znowu spokój i później znowu jakieś nie wiadomo co, padające z nieba. Okropna pogoda, naprawdę. Ale temperatura taka sama, jak teraz u nas.

Niskie domy z cegły, kolorowe drzwi i małe ogródki to krajobraz, jaki sobie wyobrażałam, lecąc tam. No i nie pomyliłam się oczywiście, bo tak to w większości wyglądało.



Przez pierwsze dwie noce spałyśmy w Ardmore Hotel (dojechać można z centrum miasta autobusem nr 140 albo 400, o ile dobrze pamiętam ten drugi numer, a tuż obok jest spore Tesco). Tym razem zaszalałyśmy, ale fajnie było raz mieć jakąś odmianę po tym, jak zazwyczaj korzystałyśmy z CouchSurfingu. Na trzecią noc nie miałyśmy noclegu, ale znalazłyśmy miejsce w Abraham Hostel w samym centrum, tuż obok przystanku autobusowego na lotnisko.
W hotelu za dwie noce za pokój z dwoma łóżkami zapłaciłyśmy 100 euro (cena ze zniżką spowodowaną rezerwacją pokoju przez internet ze sporym wyprzedzeniem; zniżka ta wynosiła albo 15, albo 20%, nie pamiętam dokładnie), natomiast jedno łóżko w hostelu za jedną noc kosztowało nad po 17 euro i w cenę wliczone było spore i dobre śniadanie na zasadzie szwedzkiego stołu. Polecam oba te miejsca!

Magda lubi robić zdjęcia w lustrze :P.

Oczywiście i na rozrywkę był czas! Jak już pisałam wcześniej, leciałyśmy tam głównie po to, by pójść sobie na występ The Chippendales, który odbywał się w The Olympia Theatre. Bilety miałyśmy na jeden, a na drugi weszłyśmy za darmo, ha! Ten teatr to klimatyczne miejsce, ale dość małe i dziwne było to, że balkony nie były połączone z miejscami na dole. Gdy ktoś z sektora wyżej chciał po pokazie zrobić sobie zdjęcia z chłopakami, to musiał najpierw wyjść na dwór i potem przejść naokoło, by wejść innym wejściem, prowadzącym na dolne sektory. Trochę bez sensu.
Tutaj nie będę się specjalnie wysilać z opowieściami, bo każdy musi sam zobaczyć, by wyrobić sobie swoje zdanie. Mnie się podobało :).



Po pokazie kierunek > pub. Pewna osoba (Amerykanin zresztą) powiedziała tamtego wieczoru, że "Guinness to najlepsze piwo na świecie". Okeeeej, niech będzie i tak! Mogłabym z tym polemizować, no ale faktycznie było dobre, chociaż przyznam, że nie wypiłam nawet połowy. 


Na zdrowie!

PS. W Warszawie obok Pl. Zamkowego (za zakrętem, jak się jedzie w stronę Pl. Krasińskich od kościoła św. Anny) jest irlandzki bar, na który większą uwagę zwróciłam dopiero teraz, chociaż od dawna wiedziałam, że tam jest. Przynajmniej wiem, że mam gdzie iść w razie, gdyby nagle zachciało mi się tego "najlepszego na świecie piwa" ;).

Saturday, September 21, 2013

perfect match!

Tak, moi drodzy, ja też się doczekałam! W sumie jakoś mega szybko to poszło! Jakby tak porównać czas, w jakim robiłam prawo jazdy i czas, w jakim wszystko załatwiłam i pojawiła się ta "perfect family"... WOW, po prostu WOW. Ogromna różnica.

Wczoraj mój angielski całkowicie mnie zawiódł, naprawdę. Normalnie aż mi się gorąco zrobiło przez to, że się zdenerwowałam, bo tak się plątałam w słowach cały czas, że aż nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Jak poprzednim razem normalnie gadałam, tak wczoraj nie mogłam się w ogóle ogarnąć! Myślę, że miało to związek z tym, że byłam wręcz niewyobrażalnie śpiąca. Dlatego też powiedziałam po paru minutach, że mam jakieś dziwne zaćmienie i nie potrafię znaleźć słów, więc przepraszam za "małomówstwo" (tak, to było moje słowotwórstwo, jak coś) ale słucham i wszystko rozumiem. A że Host lubi dużo mówić, to nie był to problem ani dla niego, ani dla mnie. A rzeczą, która zaskoczyła mnie najbardziej było to, że usłyszałam, iż mam "bardzo dobrą wymowę" i czasem w ogóle nie słychać polskiego akcentu. Znowu to powiem - WOW :D.

Ciekawostki ze wczorajszej rozmowy...
Host pytał, jakie łóżko chciałabym mieć w pokoju! Powiedział, że on to by wolał duże mieć, gdyby miał wybierać dla siebie, ale jego mama powiedziała, że lepiej mniejsze, bo będzie więcej miejsca na inne rzeczy. Ja lubię mieć milion różnych rupieci, więc zgodziłam się z tym, co ona powiedziała. Dowiedziałam się też, iż powiedziała mu, że musi poczytać o kuchni wegetariańskiej przed moim przyjazdem. Fajnie, że się tak zainteresowała tym, że nie jem mięsa. No i będę miała własną łazienkę, co nawet nie mieści mi się w głowie haha 
Zapytał czy nie chciałabym się nauczyć jeździć na nartach, jak oni będą jechać gdzieś, co zmroziło mi krew w żyłach, przyznaję. Nigdy nie jeździłam i się tego boję, bo po dwóch złamaniach tej samej ręki w tym samym miejscu, w dodatku z przesunięciem kości, jestem mega ostrożna. A, znając moje szczęście, zaraz coś bym sobie zrobiła pewnie.
Gdy dziewczynka zobaczyła zdjęcie, na którym jestem ze swoją siostrą, to pokazała na moją wargę i zapytała "co to?!". W odpowiedzi usłyszała, że to "tylko kolczyk", na co mała wskazała palcem na moją siostrę i powiedziała: "chcę ją!". Host opowiadał mi to ze śmiechem i cieszę się, że ma takie luźne podejście. (Nawiasem mówiąc, gdy w Warszawie szukałam pracy jako opiekunka, to wiele razy słyszałam, że no przykro bardzo, ale te kolczyki i tatuaże... Nie, nie, takie coś, to nie do dzieci przecież!)
W końcu powiedział, że w sumie to już po kilku mailach wiedział, że jestem odpowiednią osobą dla nich i zapytał, czy chcę przyjechać. Usłyszał jakże radosne YES!, po czym nagle odechciało mi się spać.
Po naszej rozmowie dostałam maila, że pokazał córce mój filmik (nie będę go poprawiać już, bo nie ma po co, więc wrzucę tu aktualną wersję) i ona powiedziała, że bardzo cieszy się, że przyjadę :). Próbowała też kilka razy wymówić moje imię, żeby mieć pewność, że potrafi je dobrze powiedzieć! Host zapytał jej, czy nie chciałaby pokazać mi domu przez Skype'a, a ona odpowiedziała, że zostawi to na dzień, kiedy przyjadę, bo teraz wolałaby ze mną pogadać. Urocze!

Gdy Host zapytał, jakie mam plany na najbliższe 6 tygodni, to otworzyłam szeroko oczy... Mam MILIARD rzeczy do zrobienia i jutro muszę usiąść i zrobić dokładny plan, bo jeśli sobie wszystkiego nie rozpiszę, to źle to się skończy.

Przyznam szczerze, że jestem mega podekscytowana, ale nadal nie dociera to do mnie... Moja wyobraźnia jest ogromna, ale zwyczajnie nie potrafię wyobrazić sobie tego, że za 44 dni wsiądę do samolotu, z którego po kilku godzinach wyjdę w Stanach Zjednoczonych... SERIO?!


Nawet nie wiem, co mam jeszcze powiedzieć, bo mam mnóstwo myśli na minutę... Już przez to wszystko nie pamiętam nawet,  o czym z nim rozmawiałam!
Jakieś pytania?

Natomiast to, co przeczytałam dzisiaj rano sprawiło, że mam uśmiech na twarzy cały dzień:

"Welcome to the family!"

Thursday, September 19, 2013

Kamień z serca!!!

Ufff, Skype zadziałał! Co prawda z trzy razy coś przerywało, ale ogólnie wszystko było ok. Przyznam, że w pewnym momencie byłam już ledwo przytomna, bo była godzina 23:30, czyli normalnie spałabym od godziny i ledwo na oczy już widziałam. Ale dałam radę! Jak po pożegnaniu zobaczyłam, że gadaliśmy 40 minut, to aż usta otworzyłam ze zdziwienia. Nie wiem, kiedy to zleciało! No ale ok, może lepiej zaczęłabym od początku, a nie ledwo drugie zdanie, a ja już o pożegnaniu piszę...

Oczywiście miały miejsce moje standardowe reakcje, czyli walące serce i trzęsące się ręce. Już tyle razy to przeżywałam, że wcale się temu nie dziwię i wiem, że to samo w końcu przechodzi zawsze, co jest po prostu kwestią czasu. Na wstępie powiedziałam, że zaraz umrę ze stresu, a w odpowiedzi usłyszałam śmiech i to, że podoba mu się to, że się denerwuje, i że potrafię o tym powiedzieć, bo to znaczy, że mi zależy :). Po kilku minutach się rozluźniłam i jakoś poszło. 
Muszę powiedzieć, że podoba mi się to, jak dziewczynka jest wychowywana. Nie jest pod kloszem, nie ma miliona zakazów, kar, itp. Ma swoją szafeczkę ze słodyczami i przekąskami i może sobie je brać, kiedy ma ochotę. Korzysta, gdy jest zła albo smutna, a gdy ma dobry humor, to o tym nie myśli. Powiedziałam, że mam tak samo :D. 
Babcia powtarzała podobno już sto tysięcy razy, że ona będzie chciała mi pomagać zawsze, gdy będę tego potrzebowała. Dowiedziałam się, że jest trochę staroświecka (jak to większość babć, wiadomo), ale generalnie jest mega pozytywnie nastawiona do całej tej sytuacji i do obcej na początku dziewczyny w domu. On powiedział, że chciałby, żebym czuła się na tyle dobrze i swobodnie, żebym z jakimkolwiek problemem mogła do niego przyjść i pogadać, bo w końcu nie będę miała tam nikogo bliskiego. To było bardzo fajne.
Zapytałam, jaką mają tam pogodę i gdy dowiedziałam się, że w zimę w zeszłym roku ani razu nie spadł śnieg, to wydałam z siebie taki odgłos zachwytu, że w odpowiedzi usłyszałam wybuch śmiechu :D.
Sam zaczął temat samochodu, ja nie chciałam tak od razu o to pytać, więc fajnie, że o tym pomyślał. Powiedział, że mają dwa - jeden jest jego i jeździ nim do pracy, a drugi jego matki i z niego będę korzystać, ale dodał po chwili, że zapewne załatwi jakiś trzeci tylko dla mnie. Załatwi trzecie auto. Załatwi auto! Ja nie mogę, sama nie mam ani jednego tutaj, a on mówi, że "załatwi trzecie". Masakra.
Usłyszałam też, że ogólnie to nie będę miała konkretnych godzin pracy ("bo nie chciałbym, żebyś traktowała tego jako pracę") i będzie to zależało od tego, co będziemy chciały robić i w ogóle, a w wolnym czasie będę mogła robić, co będę chciała (oczywiście w granicach zdrowego rozsądku, wiadomo). Powiedział, że nie będę musiała wstawać z samego rana, bo dziewczynka czasem śpi do 7, a czasem do 10, nie chodzi na żadne zajęcia jeszcze, ani nic. Zapytał nawet czy to byłoby dla mnie spoko, gdybym czasem mogła przygotować jej jakieś jedzenie. No dla mnie to było oczywiste, więc trochę się zdziwiłam, że o to zapytał, ale tak pozytywnie. Usłyszałam też, że gdybym np. miała jakiś gorszy dzień, chciałabym odpocząć, poczytać czy spotkać się z kimś, to mam się nie krępować, tylko mówić wprost, bo dla nich to nie będzie problem, a jego mama zawsze będzie w razie co.
Powiedział, że chciał mi wyjaśnić trochę sprawę z matką małej, ale zostawi to na jutro. Ciekawa jestem trochę całej tej sytuacji, więc cieszę się, że chce mi opowiedzieć.
W sumie to jestem zadowolona z tego, jak potoczyła się ta rozmowa. Nic na siłę i w ogóle. Nie chcę zapeszać, ale wydaje mi się, że będzie okej. Tym bardziej, że już wczoraj usłyszałam, że "jestem gotów zacząć" albo "jestem ciebie pewny", albo "jak przylecisz za sześć tygodni...", czy nawet "gdyby się okazało, że wszystko będzie okej, to będziesz chciała zostać drugi rok?". Jak powiedziałam, że oczywiście, że tak, to odetchnął z ulgą. Poza tym, fajnie było usłyszeć, że jestem pierwszą dziewczyną, której profil pokazał córce!

Czy ja mówiłam coś o jakichś wątpliwościach? Tak?! No patrzcie, nie mam już żadnych!

Wyjaśnię jeszcze tylko jedną rzecz. Mówiłam, że chciałabym jak najszybciej wylecieć, ale postanowiłam pracować tu do końca października. Po pierwsze, tak ustaliłam z moją szefową, zresztą trzeba przeszkolić nową osobę, która jest już na moje miejsce. A po drugie, stwierdziłam, że będę miała więcej kasy, co też jest dość istotną kwestią, bo w chwili obecnej jedyne, co mogę zrobić, to ogłosić moje bankructwo. Dlatego też pierwszym możliwym terminem dla mnie jest 4 listopada. Pytał co prawda czy nie chciałabym wcześniej, ale powiedział, że początek listopada też jest dla niego ok. 

Umówieni jesteśmy jeszcze na jutro też na godz. ok. 22, jak mała będzie w domu. Tym razem też będę się stresować, ale bardziej tym, że nie zrozumiem języka 4-letniego dziecka.
Btw, jutro o 22:30 powinnam być na imprezie, organizowanej przez dyrektora szkoły tańca, w której pracuję. Taka "domówka integracyjna", na której będą instruktorzy i recepcja. Chciałam iść i jakiś czas temu potwierdziłam obecność, ale nie żałuję, że mnie nie będzie, bo wolę w tym czasie włączyć Skype. W końcu chodzi tu o moje życie, nie :D?! Może dojadę tam później... Jak mi się będzie chciało. W co wątpię haha


Wiecie co, dopiero teraz zaczynam sobie powoli zdawać sprawę z tego, że możliwość wyjazdu nagle stała się tak bliska do realizacji!

Miłego dnia!

Tuesday, September 17, 2013

failed!

Ja nie mogę, chyba ataku serca dostanę przez to wszystko. Wczoraj umówiona byłam na rozmowę na godz. ok. 22. Od 21 łaziłam z telefonem w ręku. 22 - nic. 22:30 - nic. Mi już się oczy zamykały (wyjaśniam - chodzę wcześnie spać). 22:45 - nic. 23 - zasnęłam. Nawet nie wiem, kiedy. Obudziłam się rano, patrzę na telefon - nieodebrane połączenie z numeru prywatnego o godz. 23:10. Świetnie. Okazało się, że utknął na spotkaniu w pracy. Umówiliśmy się więc na dziś na tę samą porę. Ja znowu w pełnej gotowości i postanowiłam, że co by się nie działo, to nie zasnę, póki nie zadzwoni. Godz. 22:15 - telefon. Odbieram i... nic. Cisza, ani jednego słowa nie słyszałam, kompletnie nic. Kilka razy powtórzyłam coś tam w stylu "halo?!", ale i tak głucho. Parę minut później dostałam maila, że próbował dziś, ale nic z tego i czy jutro może inna godzina bardziej by mi odpowiadała. Wychodzi na to, że on mnie też nie słyszał! Jutro już pożyczę laptopa od mojego ojca i na nim wejdę na Skype (na moim nie działa). Może nic się nie zepsuje. Wkurzam się, bo z każdym  kolejnym mailem i dodatkowo z jakimś zdjęciem/filmikiem dziewczynki, jakiekolwiek wątpliwości rozpływają się jak w oka mgnieniu. Dlatego zależy mi, żeby wszystko było okej, żeby dało się pogadać po ludzku. No, także do trzech razy sztuka, nie? 
Aż mi się spać odechciało O_o

Monday, September 16, 2013

"Tips for a great Host Family interview."

Wróciłam. I nie wiem, od czego zacząć mój szalony post :D.

Może od tego, że odezwała się do mnie pierwsza rodzinka yaaaayyy! Sprawiło to, że przestałam myśleć, że coś jest ze mną nie tak haha To była zabawna i dziwna sytuacja, bo obudziłam się w hotelu w Dublinie i na dworze było jeszcze ciemno. Nie chciało mi się już spać i jakoś dziwnie serce mi było szybciej. Wzięłam telefon do ręki, patrzę - godzina 5:30. Świetnie. Otwieram powiadomienia i co widzę? "Tips for a great Host Family interview." Plus dwa inne maile, w tym jeden od rodzinki, które przyszły o 5:26, czyli w momencie, w którym się obudziłam. Niesamowite :D.

Samotny ojciec z 4-letnią córeczką. I z kotem :). Mieszkają w miasteczku pod Atlantą (Georgia). Dziewczynka powiedziała mu, że boi się, że jej nie polubię!
Na razie pisaliśmy maile i muszę przyznać, że rozumiemy się we wszystkich kwestiach, które poruszyliśmy. Dzisiaj ma do mnie zadzwonić i, mówiąc najprościej, dostanę zawału i pewnie słowa nie powiem. Już to czuję.
Z tego, co już zdążyłam zauważyć, jest sporo plusów tego wszystkiego, ale są też minusy, wiadomo. Nie jest ich dużo, ale tym głównym jest to, że jego rodzice mieszkają z nimi. W chwili obecnej dziewczynką zajmuje się babcia, która wykonuje też większość prac domowych, i która podobno zaoferowała, że w razie co, to ona będzie do usług au pair zawsze, gdy dziewczyna będzie tego potrzebować. Ja mieszkam całe życie z dziadkami i przyznaję bez bicia, że nie jest to coś, z czego jestem zadowolona (bo nie jestem), ale też z drugiej strony każdy jest inny, więc mogą okazać się całkiem spoko. A tego, to bym się dowiedziała dopiero po ewentualnym poznaniu ich na miejscu.

Chyba już wiem, o co chodzi z tymi wszystkimi wątpliwościami, o których tyle czytałam na innych blogach ;).


Parę słów o wycieczce do Dublina następnym razem.
Paaa!

PS. Na komentarze odpisałam, używając opcji "odpowiedz" :).

Tuesday, September 10, 2013

#1 Berlin / Dear Host Family...

Lecę dziś do Dublina na kilka dni, więc moją nieobecność niech urozmaici długi post na temat jednego z moich ulubionych miejsc :).


Mój list dodałam do zakładki "au pair - mój etap", więc zapraszam tych, którzy na niego czekali :D. Filmiku jeszcze nie poprawiłam, bo kompletnie nie miałam czasu, więc dodam go jeszcze później, niż mówiłam, sory!
Btw, mnie nadal żadna rodzina nie chce ;].


***

Mój prywatny przewodnik zacznę od paru słów na temat Berlina, który uwielbiam miłością wieczną! Wiele osób mówi, że Berlin to taka "druga Warszawa", bo właściwie nie ma tam nic szczególnego, czego nie byłoby w innych miejscach. Niby tak, ale jednak lepiej się tam czuję niż w mieście, w którym spędziłam całe życie. Dlaczego? No właśnie. Konkretnej odpowiedzi nie znam, ale może znajdą się jakieś wnioski po napisaniu tego posta.

zdjęcie z grafiki Google

Ludzie
Niemcy to perfekcjoniści, którzy na pierwszy rzut oka mogą wydawać się chłodni czy nawet chamscy. Nie jest tak jednak. Faktycznie, wszystkie swoje obowiązki biorą bardzo serio, ale nigdy nie spotkałam się z brakiem kultury z ich strony. Jeśli masz jakikolwiek problem, szukasz czegokolwiek - zapytaj jakiegokolwiek Niemca, którego mijasz na ulicy. Po pierwsze, wszyscy mówią po angielsku i nieważne czy mamy do czynienia z piętnasto-, czy sześćdziesięciolatkiem - każdy mówi w tym języku chociaż w komunikatywnym stopniu. Po drugie, nawet, jeśli nie wiedzą, o co chodzi, to nie odejdą, póki się nie dowiedzą poprzez pytanie innych lub sprawdzenie danej rzeczy w internecie. Poza tym, co zawsze mi się bardzo podoba, większość ludzi na ulicach jest pogodna i potrafią uśmiechać się do obcych, których mijają. Nie to, co w Polsce, gdzie widuje się prawie samych ponuraków, którzy na zwykłe "przepraszam, czy wie pan..." odburkują "nie mam pieniędzy".

Berlin to miejsce niesamowicie zróżnicowane kulturowo. Rodowitych Niemców poznać można od razu, bo po prostu mają charakterystyczny wygląd. Oprócz nich, jest tam mnóstwo ludzi pochodzenia azjatyckiego, jak i masakrycznie dużo czarnoskórych ludzi, czy też muzułmanów.

Btw, niemieccy mężczyźni są bardzo zadbani, dobrze ubrani, fanie uczesani. Zazwyczaj bardzo wysocy i przystojni. Kobiety to ich totalne przeciwieństwo...



Pogoda
Tutaj plus jest taki, że pogoda jest zazwyczaj mniej więcej taka sama jak w Polsce. Nie ma jakichś szczególnych różnic, w końcu bardzo blisko, więc nie trzeba się jakoś szczególnie tutaj zaopatrywać w rzeczy, których w danym czasie nie nosimy u nas. Całe szczęście!

Język
Niemiecki to dość skomplikowana sprawa. Miałam ten język w szkole przez trzy lata, ale nic nie umiem. Potrafię powiedzieć kilka zdań czy pojedynczych wyrażeń. Rozumiem, co do mnie mówią, jeśli pytają czy mówię po niemiecku, witają/żegnają się czy też pytają "na miejscu, czy na wynos?". Nic poza tym. Nie podoba mi się ten język, bo jest za mocny, taki surowy, ja nie lubię takich języków. Na szczęście bez problemu da się dogadać po angielsku, więc w sumie niemiecki schodzi czasami na dalszy plan. Gorszą opcją jest zapamiętanie nazw stacji czy też ulic. Teraz nabrałam już wprawy i poruszam się po mieście bez map, lukając tylko pobieżnie na mapkę z rozkładem metra, ale na samym początku musiałam wszystko zapisywać, bo nie byłam w stanie zapamiętać tych długich nazw, których nawet nie potrafiłam wymówić.

kwejk

Dojazd
Opcja nr 1: Ja zazwyczaj jeżdżę Polskimbusem, którego naprawdę polecam! Zazwyczaj wybieram kurs o godz. 23:00 (startuje z dworca Metro Młociny), który na berlińskim Zentraler Omnibusbahnhof (ZOB) jest przed 8 rano. Autobus zatrzymuje się po drodze w Łodzi, później w Poznaniu i potem na lotnisku dla tanich linii lotniczych Berlin-Schonefeld (SXF), więc jest to naprawdę fajna opcja dla tych, którzy lecą gdzieś właśnie z Berlina. 
Ceny biletów na ten autokar są bardzo różne i, im wcześniej kupimy, tym mniej płacimy. Raz udało mi się pojechać za 30zł w obie strony, a znam ludzi, którzy jechali za 5zł tam i 1zł z powrotem. Taniej jest w tygodniu i poza sezonem, a drożej w weekendy, święta, wakacje, ferie.
W autokarach jest darmowe wifi, łazienka, klimatyzacja, rozkładane fotele. Jedynym minusem jest to, że jak jeżdżę w nocy, to zawsze muszę mieć skarpetki i coś do przykrycia, chociaż jakiś sweterek, bo inaczej jest mi zimno. Nawet w lato! Ale i tak lepsze to, niż jakbym miała się smażyć.
Jedzie 9h 30 min.



Opcja nr 2: Autokar Simple Express, który w Warszawie zatrzymuje się na Dw. Centralnym, Dw. Zachodnim i czasami też na lotnisku na Okęciu. Po drodze zatrzymuje się w Poznaniu i na berlińskim lotnisku, o którym pisałam wyżej, a później oczywiście też na ZOB. 
Ceny też nie są wysokie, chociaż zazwyczaj ciut wyższe niż w Polskimbusie. Zaczynają się od 12zł w jedną stronę, a im wcześniej kupimy, tym taniej. Wracałam raz tym autobusem za 80zł z Berlina kursem, który startował z ZOB o godz. 21:30.
Jeśli traficie na ten charakterystyczny, żółty autokar, to w każdym zagłówku będziecie mieli małe telewizorki! Fajna opcja. Jest oczywiście klima, rozkładane fotele i wifi. Klimatyzacja, podobnie jak w polskimbusie, jest trochę za bardzo rozkręcona i w nocy jest zimno.
Jedzie 9 h.



Opcja nr 3: Pociąg - Express Wwa-Berlin-Wwa. Po drodze zatrzymuje się w Kutnie, Koninie, Poznaniu, Zbąszynku, Świebodzinie, Rzepinie, Frankfurcie, Berlinie Ostbahnhof i dojeżdża oczywiście do Berlina Hauptbahnhof, czyli dworca głównego.
Ceny zaczynają się od 29euro w jedną stronę, chociaż jak kupuje się wcześniej, to można trafić na promocję i zapłacić mniej - czasem nawet 19euro. Natomiast im później, tym jest drożej i, kupując bilet w dzień odjazdu pociągu, można zapłacić nawet 50euro. Miejsca są oczywiście numerowane, a pociąg, jak pociąg - wiecie, o co chodzi. Ceny mówię z Warszawy i nie wiem, czy przypadkiem z dalszych stacji nie jest taniej - trzeba by się dowiedzieć na dworcach. Oczywiście można płacić w złotówkach.
Jedzie 5h.



Komunikacja miejska
W Berlinie po prostu nie da się zgubić! Wszystko jest genialnie oznaczone, wszędzie są różne mapki, nie tylko metra, ale też kolejki. Autobusami raczej się nie przemieszczałam, bo wszędzie można dotrzeć wsiadając w U-bahn (metro) lub S-bahn (kolejka) i jest szybciej. 
Najlepiej jest kupić bilet całodniowy, który kosztuje 6,70 euro. Naprawdę najbardziej się on opłaca, bo np. pojedynczy kosztuje 2,30 euro. Bilet dzienny uprawnia do poruszania się wszystkimi środkami transportu publicznego do 3 w nocy. Wiem, że istnieją też karty turystyczne, które uprawniają do zniżek na różne atrakcje, ale z tego nie korzystałam, więc nie umiem nic więcej powiedzieć. Bilety kupuje się w automatach, które są zaprogramowane również w języku polskim.
Polscy uczniowie i studenci nie mają zniżek na bilety!
Ja zazwyczaj zaczynam wycieczkę od wejścia do metra obok ZOB (jest to stacja Kaisserdamm), przesiadki na Zoologischer Garten do kolejki (trzeba przejść na górę) i tam zostają trzy lub cztery stacje na Hauptbahnhof, skąd jest dobry dojazd właściwie wszędzie.
Kolejki miejskie, czyli S-bahn, odjeżdżają z peronu 16 na Hauptbahnhof. 



Jedzenie
Ja raczej nie skusiłabym się na tradycyjne, niemieckie jedzenie, bo oni lubią jeść tłuste potrawy pełne mięsa. Ja nie jem ani tłustych, ani mięsnych potraw (czasami zjem kurczaka, bo nie jem też ryb, więc coś jednak czasami muszę, a kurczak to jedyne mięso, które raz na jakiś dłuższy czas jestem w stanie przełknąć), dlatego mogę jedynie powiedzieć, co ja polubiłam.

Najlepszy kebab na świecie (również wegetariański) mieści się na Mehringdamm (najłatwiej z Hauptbahnhof jechać na Friedrich Strasse i przesiąść się w U6). Nazywa się Mustafa's Kebap i mają stronę w internecie, więc możecie wygooglować. Jest to niepozorna budka przy ulicy, jeden kebab kosztuje ok. 3 euro i jest duży i naprawdę mega pyszny. Nigdy nie jadłam tak dobrego kebaba, jak w tamtym miejscu! Dodają tam np. ser biały, fetę, jakieś kiełki, kropią sokiem z cytryny, wszystkie warzywa są całkiem świeże... Pyyyycha. Jedynym minusem jest to, że, jadąc tam, trzeba się uzbroić w cierpliwość, bo w kolejce stoi się zazwyczaj... minimum godzinę.

obie fotki pochodzą z grafiki Google


Obok owego kebaba jest budka z noodlami, gdzie jadłam ostatnio, gdy byłam tak głodna, że nie byłam w stanie czekać na kebaba. Wybrałam noodle z sosem słodko-kwaśnym i filetami z kurczaka. Było naprawdę dobre i porcja dość spora. Ja naprawdę potrafię dużo zjeść, a tych noodli nie dojadłam. Jedna porcja kosztuje 5 euro.



Na Warschauer Strasse, na przeciwko klubu Astra, mieści się bar, gdzie jadłam najlepszego kurczaka curry, jakiego kiedykolwiek próbowałam. Porcja też była spora, ale niestety nie pamiętam, ile płaciłam. Wydaje mi się, że ok. 6 euro, ale nie jestem pewna.

Właśnie Berlin jest też miejscem, gdzie jadłam najlepszą pizzę wszechczasów! W cieście były ziarna słonecznika, a głównym składnikiem był szpinak. Kosztowała jakieś 7 euro, ale niestety nie pamiętam, jak się nazywała. Wiem tylko, że jest niedaleko ZOB i zamiast wejść w metro, o którym pisałam, trzeba przejść przez ulicę w lewo i iść cały czas prosto.



Wszędzie jest mnóstwo różnych budek z bułkami, ciastkami, kanapkami... Wszystko jest naprawdę dobre i w bardzo różnych cenach. Poza tym, Niemcy, mimo tego, że jedzą raczej tuczące potrawy, mają sporo miejsc, w których kupić można naprawdę świeże owoce lub nawet takie pudełka z pokrojonymi, obranymi już owocami, które można sobie zjeść np. czekając na autobus. Ostatnio kupiłam takie pudełeczko za 2,99 euro w supermarkecie na dworcu głównym. 



Duże cappuccino w McDonald's kosztuje 2,19 euro. Kawy w kawiarniach to podobne ceny - zaczynają się od mniej więcej 2,50 euro i idą w górę, w zależności od miejsca, w którym się jest.

Fajne miejsca
Ogromny sklep muzyczny Dussmann das KulturKaufhaus na Friedrichstrasse 90. Jest tam mnóstwo CD, winyli, książek, map i różnych innych rzeczy. Warto tam pójść chociażby po to, by sobie pooglądać, co mają. Ja zawsze tam zaglądam, gdy idę spacerkiem z Bramy Brandenburskiej do Alexander Platz, bo ów sklep jest po drodze.

Brandenburger Tor, czyli Brama Brandenburska - najbardziej charakterystyczne miejsce w Berlinie, gdzie zawsze jest milion ludzi. Pod bramą stoją też zazwyczaj ludzie poprzebierani za miśki, czy też za żołnierzy i za drobną opłatą robią sobie zdjęcia z turystami. Dookoła jest mnóstwo różnych sklepików z pamiątkami, a po drugiej stronie ulicy berliński salon figur woskowych Madame Tussauds (wejście kosztuje 20 euro). Do bramy bez problemu dojdzie się na pieszo z dworca głównego, przechodząc przy okazji obok Reichstagsgebaude (Gmach Parlamentu Rzeszy) - mi zajmuje to 10 minut, a tym, którzy nie znają miasta za bardzo, może to zająć parę minut więcej.





Deptak Magnus-Hirschfeld-Ufer, który znajduje się po drugiej stronie ulicy od dworca głównego i ciągnie się nad rzeką, przepływającą przez miasto - Sprewą. Bardzo fajne, spokojne miejsce, gdzie można odpocząć chwilę i nabrać siły na dalsze spacerowanie. Po Sprewie pływają tramwaje wodne, ale nie mam pojęcia, w jakich to jest cenach, bo nigdy się nie interesowałam.



Strasse des 17. Juni to baaaardzo długa ulica, która ciągnie się przez ogromny park o nazwie Tiergarten. Idąc ową ulicą, zaliczyć możemy Grosser Stern (pomnik wolności), na który można wejść i obejrzeć Berlin z góry (koszt to jakieś 3 euro) i dojdziemy aż do Platz des 18. Marz, gdzie mieści się brama.



Alexander Platz to takie główne miejsce spotkań w Berlinie, gdzie zawsze dużo się dzieje. Ja zazwyczaj idę tam na pieszo, startując z dworca głównego i przechodząc obok bramy, czyli zaliczając główne punkty w mieście za jednym zamachem. Gdy skręcicie obok wspomnianej już tyle razy bramy w lewo, trzeba iść cały czas prosto (przejdziecie obok sklepu muzycznego, o którym pisałam wyżej) i dojdziecie w końcu do Alexander Platz. Jest tam sporo sieciówek z ciuchami, knajpek z jedzeniem, różnych stoisk z kwiatami i innymi rzeczami, a po drugiej stronie ulicy mieści się spore centrum handlowe, gdzie można iść np. na obiad czy też na jakieś zakupy, jeśli ktoś miałby ochotę wydać trochę pieniędzy.




Wieża telewizyjna, z której widać cały Berlin. Można tam wjechać za 12 euro, jednak trzeba pamiętać, że w okresie wakacyjnym są tam ogromne kolejki. Wieża mieści się tuż obok Alexander Platz.



Jak jest ciepło, to fajnie jest sobie usiąść na jednej z miejskich plaż i wypić jakiegoś drinka.


Ciekawostki
01. Gdy np. w klubie jakiś Niemiec zapyta dziewczyny skąd pochodzi i ona odpowie, że z Polski, w 90% przypadków w odpowiedzi owa dziewczyna usłyszy odgłosy zachwytu, co jest niesamowicie miłe.
02. Niemcy nie oceniają raczej ludzi po wyglądzie, a przynajmniej nie robią tego tak, że to widać (a w Polsce widać). Nie patrzą się chamsko i nie rzucają głupich komentarzy. Jeśli załóżmy ktoś się komuś spodoba, uśmiechają się, rzucając czasem "hi".
03. Zazwyczaj jeżdżę tam bez konkretnego powodu. Wsiadam w autokar późnym wieczorem, na miejscu jestem rano i wracam wieczornym autokarem. 
04. Raz w Berlinie poszłam do klubu, gdzie musiałam zapłacić 10 euro za wejście. Wolę nawet nie myśleć, ile to jest w przeliczeniu na złotówki, bo w Polsce nigdy bym tyle nie dała, wiadomo.
05. Niedawno w mieście otworzyli Primark i w jego okolicach co sekundę widać ludzi z torbami z tego sklepu. Mieści się on w małym centrum handlowym na Walther-Schreiber-Platz i jest olbrzymi, w dodatku dwupiętrowy. Z dworca głównego najlepiej dojechać na Zoologischer Garten i przesiąść się w U9. Przy pierwszej wizycie tam kupiłam bransoletki pasujące do sukienki, torebkę i portfel czyli to, czego szukałam w Polsce i nie mogłam znaleźć ;).

grafika Google

06. Na ulicach, dosłownie co krok, jest mnóstwo rowerów. Niemcy poruszają się na nich bez względu na pogodę.
07. Jest tam dość czysto i nie ma nawet 1/10 tylu plakatów i billboardów, ile widać chociażby w Warszawie.
08. Jeśli chcielibyście odpocząć od języka polskiego, to jedźcie tam poza sezonem, bo w wakacje co kilka kroków spotyka się kolejnych Polaków.
09. Zoologischer Garten to nie nazwa przypadkowa, ponieważ mieści się tam spory ogród zoologiczny. Słyszałam, że jest jednym z najpiękniejszych i największych, natomiast nigdy nie byłam, bo wejście kosztuje 20 euro.

grafika Google

10. W listopadzie zeszłego roku wracałam z koleżanką z Berlina Polskimbusem po godz. 10. Gdy dotarłyśmy na ZOB, nikogo nie było... Ani ludzi, ani autokaru na parkingu. Okazało się, że godzina odjazdu uległa zmianie i autokar odjeżdżał nie o 10, a o 9! Dostałyśmy chwilowy atak serca, ale, na szczęście, miałyśmy na karcie pieniądze, które wydałyśmy na zakup biletów na pociąg, ponieważ innej drogi nie było. Jeden bilet kosztował aż 50 euro, więc w sumie, w przeliczeniu, wydałyśmy ok. 400zł. Po powrocie do Warszawy, napisałyśmy reklamację do Polskiegobusa i - uwaga! - dostałyśmy zwrot pieniędzy za bilety kolejowe! Porządna firma, naprawdę.





Jeśli nigdy jeszcze tam nie byliście, to naprawdę polecam! W razie jakichkolwiek pytań, piszcie. Odpowiem, jeśli będę umiała :).

Pozdrawiam!

Thursday, September 5, 2013

Eddie Murphy przyjacielem rodziny?!

Wiecie, co mi się śniło ostatniej nocy?! Stwierdziłam, że aż muszę tu napisać! 

Śniło mi się, że byłam w Stanach i oglądałam dom mojej host rodziny. Duży, nowoczesny, bardzo czysty i bardzo jasny w środku. W pewnym momencie dzieciaki wróciły ze szkoły i była ich aż piątka! Trzy dziewczyny i dwóch chłopców. Poznaliśmy się, poprzytulaliśmy na przywitanie i chwilę później zaprowadzili mnie do salonu, gdzie stała jakaś tablica, na której rysowaliśmy jakieś głupoty. Co najlepsze, obok siedział przyjaciel rodziny - Eddie Murphy! - który walnął taki tekst, że łzy ze śmiechu leciały mi ciurkiem i nie mogłam się opanować. To będzie głupie, ale powiedział dokładnie to: "...no i wtedy obciągnąłem worek pełen cukierków". Nie wiem, przypuszczam, że jakbym pamiętała cały kontekst, to pewnie miałoby to jakiś sens haha W końcu i Eddie zaczął się śmiać, gdy zobaczył, w jakim stanie ja jestem.

Oh, mógłby to być proroczy sen. Tzn. może nie do końca z Eddie'm (chociaż byłoby ciekawie) i niekoniecznie z aż piątką dzieci, no ale... Wiecie, o co chodzi :).

Wednesday, September 4, 2013

Dwa wdechy i do przodu!

Autobus, którym jeżdżę do pracy, przemierza całe Aleje Ujazdowskie, co wiąże się z tym, że za każdym razem, jadąc tam i wracając do domu, przejeżdżam obok ambasady USA. Rano widzę tłumek ludzi, czekający do wejścia, tuptający i rozglądający się nerwowo dookoła. I naprawdę jestem w stanie wyobrazić sobie siebie w takiej samej sytuacji, więc mam nadzieję, że kiedyś i mnie to spotka. Ehh.



A'propos pracy... Wiem, że ostatnio pisałam post o ludziach i ja nie chcę, żeby ten blog był tylko o tym, albo żebyście myśleli, że wyśmiewam się z ludzi czy coś. Nie, tu nie o to chodzi. Po prostu niektóre sytuacje zmuszają mnie do wylania paru słów na papier, a raczej na klawiaturę, żeby nie dusić w sobie niedowierzania. Mogę pisać pamiętnik w zeszycie, ale skoro mam możliwość dzielenia się moimi spostrzeżeniami z innymi i pisania tego na blogu - wybieram tę drugą opcję.

Ostatnio pisałam, że w Polsce bardzo ciężko o pracę i niestety tego faktu nikt nie podważy. Ale powiem Wam, że jakoś w zeszły piątek doszłam do wniosku, że niektórzy to nawet tej pracy nie chcą. Mimo tego, że szukają!
My poszukujemy nowej recepcjonistki. Tzn. może nie do końca "my", ja tu jestem raczej biernym obserwatorem. W każdym razie pojawiło się ogłoszenie w internecie, w którym wyraźnie, wielkimi literami i z milionem wykrzykników napisane było, żeby NIE wysyłać CV, bo zgłoszenia z CV NIE będą brane pod uwagę. Trzeba było za to napisać parę słów o sobie oraz potrzebne było jedno zdjęcie.
Domyślacie się, co teraz napiszę, nie?
Spośród ponad 60 zgłoszeń, które nadesłane zostały w ciągu zaledwie kilkunastu minut, zdecydowane 90% z nich to same CV. Przypuszczam, że ludzie nawet nie czytali ogłoszenia, bo niektórzy są pewnie tak zdesperowani, że wysyłają swoje zgłoszenia wszędzie, hurtowo. A to naprawdę bardzo zniechęca potencjalnego pracodawcę, bo świadczy o takim obojętnym podejściu kandydata, że aż nie chce się tego CV otwierać. Od razu takie maile leciały do kosza. Później ludzie dziwią się, że nie mogą nic znaleźć, ale nie powinni, skoro nawet nie czytają ogłoszeń, na które odpowiadają.
Zdjęcia też były ciekawe. Zawsze znajdą się jakieś perełki. Na jednym była dziewczyna z malutkim dzieckiem, co byłoby dobre, gdyby szukała pracy, jako opiekunka, a nie recepcjonistka. Na innym dziewczyna wystylizowana na "pin up girl" z wylewającym się biustem spod zbyt ciasnej sukienki. Inna wysłała zdjęcie, na którym miała na sobie mega obcisłą i mega krótką sukienkę bez ramiączek, w dodatku stała bokiem w pozie, która mówiła: "jestem taka sexy!". Kolejna wysłała zdjęcie "z rąsi", na którym wypięła język mniej więcej tak, jak Miley Cyrus na ostatnim rozdaniu nagród Mtv, może kojarzycie. Było też zdjęcie dziewczyny, które zostało zrobione na imprezie, a w dłoniach miała kieliszki z przezroczystą cieczą i raczej nie była to woda...
Seriously?!

***

Z takich ciekawostek powiem Wam, że ostatnio miałam taki zaciesz na twarzy, że nie mogłam się opanować! Ten, kto czytał zakładkę "o mnie" wie, że od 2009 roku prowadzę pewien fanclub. Przez ten cały czas bardzo dużo zrobiliśmy, dużo zyskaliśmy, ja poświęciłam mnóstwo czasu i energii i wszystko działało, jak należy i ze wszystkiego jestem dumna. Filip bardzo angażuje się w życie strony i nie raz mówił mi, że to wszystko jest takie super, że cieszy się z tego i w ogóle. I ja wiem, że to jest szczere, bo gdy z nim rozmawiam o sprawach fanclubowych to widzę zaangażowanie i chęci. Dlatego tak łatwo jest działać dalej.
Ostatni wywiad utwierdził mnie w tym przekonaniu kolejny raz...

Gazeta: Fanki są wszędzie! Kilka z nich prowadzi Pana oficjalny fanclub w internecie.
Filip: Tak, uwielbiam te dziewczyny! Są niesamowite. Ufam im, bo potwierdzają u mnie wszystkie informacje, jakie zamieszczają. A ja przynajmniej raz w roku staram się spotykać z nimi i z fanami.

No i w takiej sytuacji człowiek wie, że to, co robi, ma sens :). I dobrze, że mam co robić, bo inaczej załamywałabym się tylko, że w moim roomie nic się nie dzieje ;).


Miłego dnia! Ja dziś przed pracą pobuszuję w kilku second handach...

Monday, September 2, 2013

Dear September, be good to me, please!

W moim roomie cisza aż wiatr świszczy. Za tydzień dodam nowy filmik i doszłam do wniosku, że dopiero wtedy go tu wrzucę, bo będzie lepszy.

***

Czy ktoś z Was był kiedyś w Dublinie? Lecę tam w przyszły wtorek na niecałe cztery dni i nie mam zielonego pojęcia, co mam ze sobą zabrać i jak się ubrać. Czy lecieć w balerinach, czy raczej w jakichś półbutach? A może wziąć kalosze?! Jak pewnie zauważyliście, lato jest już na wyczerpaniu i nie wiem, czy wierzyć w prognozy, mówiące, że w przyszłym tygodniu mają być upały... Wielka szkoda, że już wrzesień, bo w ogóle się nie wygrzałam. Było co prawda kilka upalnych dni, ale właśnie problem w tym, że było ich tylko kilka... Co jednak nie przeszkodziło mi w opaleniu się w dziwny sposób ;). Wiecie, kiedy mi ta opalenizna zejdzie? Zapewne w okolicach maja 2014 będzie jaśniejsza, ale i tak nie zejdzie do końca. Serio. No, ale wracając do głównego tematu... W Dublinie zawsze jest chłodniej, niż u nas, a w dodatku często pada deszcz. Pytanie tylko, czy ich 15 stopni to wiejący wiatr i taka zimnica, jak u mnie dzisiaj (naprawdę, prawie zamarzłam), czy właśnie nie do końca? No nie wiem, po prostu nie wiem. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że lecę tam z koleżanką i mamy wykupiony tylko jeden bagaż! Musimy się zmieścić w jednej walizce i dwóch torbach podręcznych, więc nie można szaleć. W dodatku jednym z naszych planów jest pójście do Primarka, więc nie wiem czy nie skończy się na tym, że będziemy musiały coś wysłać pocztą albo dokupić bagaż haha Kill me.

Nie planowałam jechać tam, jakoś nigdy mnie nie ciągnęło w tamte okolice. Wyszło przypadkiem, bo moja kumpela napisała mi smsa: "Aga, są tanie loty do Dulina we wrześniu". Co ja na to? "Lecimy!" Mega plusem jest to, że na lotnisko mam tylko 20 minut drogi, więc tym razem nie trzeba nigdzie dojeżdżać.

Nie ukrywam jednak, że dobrze się złożyło, że były te tanie loty, bo łączy się to z pewnym wydarzeniem, w którym weźmiemy udział. Dokładniej - chodzi o występ amerykańskiej grupy the Chippendales :D. W ciągu ich zeszłej europejskiej trasy zaliczyłyśmy kilka pokazów i teraz będzie podobnie, bo już mamy kilka planów. Fajnie będzie! Trzeba się oderwać od szarej rzeczywistości.
A'propos, chciałabym zaznaczyć, że to nie jest tak, że oni się tylko rozbierają i przy okazji obmacają sobie dziewczyny... Nie, nie. Sama miałam podobne zdanie rok temu, zanim poszłam pierwszy raz na ich występ. Byłam mega pozytywnie zaskoczona tym, co zobaczyłam! Także jeśli ktoś chciałby się przekonać, to zapraszam do Warszawy 30 września ;).

Berlin, listopad 2012 / Hamburg, grudzień 2012
Na obu fotkach Magda, JJ, Matt, ja i Kevin, za którym nie przepadamy ;).


Pozdrawiam cieeeeepło!

PS. Powodzenia w szkole dla tych, którzy dziś znowu zaczynają lekcje :).
PS 2. Nie podoba mi się to, jak wygląda mój blog... Muszę to ogarnąć w najbliższym czasie.